piątek, 2 października 2020

PUDEŁKO Z GUZIKAMI GWENDY - Stephen King, Richard Chizmar [opinia]

Tytuł oryginału: Gwendy’s Button Box
Wydawnictwo: Albatros
Tłumaczenie: Danuta Górska
Liczba stron: 175
Gatunek: Fantasy, horror
Moja ocena: 4+/6








Stephen King chyba lubi pisać w duetach. Zdarzało mu się w przeszłości z przyjacielem Peterem Straubem (Talizman, Czarny dom). Przytrafiło wspólne krótkie opowiadanie ze Stewartem O'nanem, wydane u tylko w formie e-booka (Twarz w tłumie). Pisał też z własną rodziną; z pierwszym synem, Joe Hillem, opowiadania "Gaz do dechy" i "W Wysokiej trawie", zaś z drugim, Owenem Kingiem, napisał powieść "Śpiące królewny". Ostatnim razem przyszła kolej na wspólne dłuższe opowiadanie razem z Richardem Chizmarem, które na szczęście wydawnictwo Albatros zdecydowało się wydać w formie papierowej, i to nawet w kilku wersjach (np. piękne wydanie w twardej oprawie z obwolutą i ilustracjami, a do tego zamieszczone w osobnym czarnym futerale).

Któregoś dnia pewien tajemniczy, nieznany i nieco przerażający pan Richard Farris zaczepia małą Gwendy. Z jakiegoś nieznanego jej powodu wie o jej problemie z otyłością i słabością do czekolady i daje jej w prezencie tajemnicze i nieco dziwne pudełko z różnymi dźwigniami i kolorowymi przyciskami, których uruchomienie dostarcza albo czekoladkę, która nie powoduje otyłości, albo starą 19-wieczną monetę wartą mnóstwo pieniędzy, albo coś gorszego i mniej przyjemnego.... 

Czym jest pudełko? Czy może wywołać wiele złego? Kim jest i skąd się wziął Richard Farris? I właściwie dlaczego wybrał właśnie ją, żeby dać pudełko?

Opowieść jest to dość krótka., bo liczy sobie nieco ponad sto siedemdziesiąt stron, ale czyta się całkiem dobrze. Gwendy poznajemy, kiedy ma zaledwie dwanaście lat, a w ciągu całej tej historii osiąga wiek dwudziestu dwóch lat. Nie żebyśmy poznali ją jakoś mocno, z większą głębią emocjonalną i psychologiczną, bo to nie powieść, tylko opowiadanie, a tu bardziej historia się liczy. Ale poznajemy ją dość dobrze. Co nią kieruje, jak się zachowuje, co myśli, jak się fizycznie, psychologicznie i emocjonalnie zmienia. I to wszystko ma jakiś związek z pudełkiem - magicznym? wszechmocnym? przeklętym? Tego się już dowiecie z samej lektury.

Osobiście uwielbiam powroty Kinga do danych miejsc i postaci czy też jakieś drobne nawiązania do innych powieści jako mrugnięcie okiem do stałego czytelnika. Tutaj akcja dzieje się w sławetnym Castle Rock, gdzie działo się wiele rzeczy (złych rzeczy) w innych książkach mistrza, więc do tego specyficznego miasteczka dochodzi kolejna nietuzinkowa historia. 

Warto jeszcze odnotować, że książka jest wzbogacona o czarno-białe i całkiem przyjemne dla oka ilustracje Keith Minnion. Okładkę książki zaś zdobi kolorowa ilustracja Bena Baldwina.

I to w zasadzie tyle. Nie ma co się więcej rozpisywać i analizować. Krótka, przyjemna i dobra historyjka, za którą fani Kinga wezmą się bez zachęty i raczej zadowoleni odłożą na półkę (a przynajmniej bez tak wielkich mruków pod nosem jak się zdarza ostatnimi czasy przy powieściach), a pozostali czytelnicy dość szybko mogą poznać tego autora, jeśli do tej pory jeszcze nic od niego nie czytali. ;)

9 komentarzy:

  1. Ja chyba najbardziej polubiłem powieść Kinga w parze z Owenem "Śpiące Królewny". Zaś kruki znad Westeros powiadały, że Owen w prace nad tą książką włożył naprawdę niewielki, marginalny wkład.
    A ta nowelka też fajna, zgrabnie napisana z duchem granicznym Castle Rock, czyli starymi lincolnami na zakurzonych drogach i szklaną wata na patyku. Naprawdę świetna historia.
    King rozpoczął pisanie tego opowiadania, ale w pewnym momencie utknął i nie mógł ruszyć dalej. Podczas pewnej rozmowy telefonicznej właśnie z Chizmarem nawiązał do tego tematu, wysłał mu swój niedokończony tekst. Ten z kolei podrzucił kilka rozwiązań, i odesłał opowiadanie.
    Tak się zaczęło i tak się ponoć skończyło )

    Co ciekawe ponoć Chizmar poszedł dalej i niecałe trzy lata później napisał kontynuację tej nowelki już sam, ale za pozwoleniem i z błogosławieństwem Kinga. Książka ma tytuł "Gwendys Magic Feather" (Magiczne Pióro Gwendy) i opisuje perypetie tytułowej już Gwendy jako dorosłej, blisko 40-letniej kobiety. Oczywiście w najmniej spodziewanej chwili pojawia się to tajemnicze pudełko, które nieźle tam namiesza (znowu) w życiu głównej bohaterki.
    Światowa premiera książki miała mieć premierę pod koniec zeszłego roku, ale w tym momencie utknąłem i nie wiem co dalej. Książka jest ponoć obszerniejsza, ma ok. 330 stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z kolei wolę duet z Joem i Straubem. "Śpiące" był dobre do momentu, nie pasował mi tam ten fantastyczny element, klimat, małomiasteczkowa lokacja, bohaterowie - to ok. Nie pamiętam, ile włożył w to sam Owen, ale chyba jest napisane w posłowiu, i faktycznie to raczej drobnica była. Nie czytałem też tej książki Owena, więc nie bardzo znam styl i potrafię rozróżnić. Joego znam i wiem, że robi świetne zakończenia, w tym wymyślił jedno z najlepszych do Dallas '63.\

      Ooo, to takie ciekawostki mu tu zarzucasz, bo nie wiedziałem o tym. Co prawda jak to u nas się nie pojawi to nigdy po to nie sięgnę, bo nie czytam po angielsku, ale jakby się u nas pojawiło to z ciekawości a i wszem. :)


      PS: I właśnie takie komenty najbardziej lubię. A nie jakieś pierdoliny w w stylu "może przeczytam", "Nie czytałam nic Kinga i na razie mnie nie kusi" itp. ;)

      Usuń
  2. Ja jakoś nie mam zaufania ani do Kinga, ani do duetów pisarskich. Mocuję się wprawdzie ze sobą, żeby Kingowi dać jeszcze kiedyś szansę, ale na razie się nie złożyło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię książki Kinga i planuję przeczytać wszystko, co możliwe :) Jak na razie moja ulubiona jego powieść to "Lśnienie", które mogłabym czytać co roku i mam wrażenie, że nigdy mi się nie znudzi :) Z kolei "Doktora sen" uważam za porażkę, przez którą "obraziłam" się na Kinga i przez cały rok nie miałam ochoty sięgać po jego książki. Cenię też "Misery", "Carrie" i "Cmętarz zwieżąt", od którego zaczęła się moja przygoda z twórczością Kinga. W krótkiej formie i na dodatek w duecie jeszcze go nie znam, ale najwyższa pora to zmienić. Przyznam, że nie planowałam czytać "Pudełka z guzikami Gwendy" w najbliższym czasie, ale może zmienię zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja od pierwszej, którą przeczytałem ponad 10 lat temu - Wielkiego marszu. I też mam z nim tak, jak ty ze "Lśnieniem", czytałem nawet tradycyjnie rok po roku zawsze w grudniu, tak przez 5-6 lat. Chciałbym się w końcu zmobilizować i przeczytać to też w oryginale. :) A co do przeczytanych to mi zostało już teraz chyba tylko 2, jeśli mówimy tylko o jego powieściach i zbiorach, nie komiksach i antologiach. :)

      Usuń
    2. Czytanie w oryginale super pomysł! Że też na to nie wpadłam. Mam za sobą słuchowisko "Lśnienie" i jest tak samo super jak powieść, ale o czytaniu w oryginale nie pomyślałam. Będę miała teraz okazję do powrotu do mojej ulubionej kingowskiej historii :) W takim razie rozumiesz, co czuję. "Wielki marsz: wciąż przede mną, jak większość książek Kinga, ale mam takie dziwaczne przeświadczenie, że muszę sobie dawkować jego książki, bo co to będzie jak przeczytam już wszystkie. Nie ma to wiele wspólnego z logiką, ale cóż. Wciąż żałuję, że hurtowo pożerałam książki Christie, którą też uwielbiam i teraz nie pozostaje mi nic innego jak sięgać po jej najsłabsze powieści lub zrobić powtórkę z lektur. Tak źle i tak niedobrze :P

      Usuń
    3. Ja czytam Kinga od 10 lat i przez pierwsze 2 lata najwięcej wchłonąłem. Były okresy, że 15 książek pod rząd machnąłem, aż doszedłem do podobnego wniosku co Ty, że mogę zbyt szybko przeczytać wszystko i potem pozostanie mi albo tylko czytać nowości, albo niektóre ponownie. I w sumie do dzisiaj jeszcze wszystkiego nie przeczytałem, chociaż do końca tego roku już na pewno to zrobię, i pozostanie mi czytanie nowości i kolejny raz już poznanych, co mi na rękę też w sumie, bo już i tak wracałem do kilku oprócz "Wielkiego marszu", do "Cmętarza", "Worka" czy "To". W sumie lada moment serial "Bastionu", więc też przy okazji sobie odświeżę. :)

      Usuń
    4. Aa co do tego czytania w oryginale to pomysł może i super, no ale sie zabrać nie mogę. I też na pewno jak już to będę czytał to na czytniku, w którym jest wbudowany słownik angielskiego, żebby szybko doszukać się znaczenia jakiegoś słowa, a pewnie teraz byłoby to znacznie częściej, bo po zakończeniu szkoły niewiele korzystam z angielskiego i to się tam gdzieś zaciera, niestety.

      Usuń