Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Paulina Braiter, Paweł Ziemkiewicz
Liczba stron: 543
Gatunek: Literatura faktu, esej, horror
Moja ocena: 3+/6
Kolejna pozycja Kinga za mną i finish (tj. moment przeczytania wszystkich książek mistrza) już tuż tuż. Tym razem padło nie na powieść, a literaturę faktu, w której autor w formie eseju pisze o horrorze. Jak na tak wielkiego i popularnego pisarza horroru raczej wcale nie może dziwić zdecydowanie się na napisanie takiej książki, ale na jej pomysł nie wpadł sam King. Wyniknął on podczas jednej rozmowy telefonicznej z Billem Thompsonem (pierwszym wydawcą i bliskim przyjacielem Stephena),który zapytał go po prostu czemu nie napisze książki o całym zjawisku horroru z jego punktu widzenia. I tak autor zabrał się za pisanie. Jak sam stwierdził, pisząc ją przeżywał dwa przeciwstawne stany: z jednej strony była to mordęga przez mozolne przeszukiwanie informacji, dat, pełnych nazwisk itp., żeby niczego nie pomylić, zaś z drugiej prawdziwa przyjemność, bo w końcu pisał o ulubionym gatunku, który darzy największą miłością i ma dużo do opowiedzenia na ten temat – co zresztą widać po obszerności książki, która liczy sobie ponad 500 stron (przykładowo „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”, czyli inne non fiction autor o nauce pisania, liczy sobie zaledwie 250 stron).
Pierwsze wydanie książki zawierało wiele błędów i autor otrzymał wiele listów z różnymi wytknięciami, że spieprzył to czy tamto. Ale bardzo oczytany w horrorach wierny przyjaciel Kinga, Dennis Etchison, pomógł mu przy poprawianiu drugiego wydania, które wyszło już znacznie lepiej. Ogólnie rzecz biorąc nie jest to tak lekka lektura jak mogłoby się wydawać. To non-fiction, nie beletrystyka, a do tego zawierająca wiele informacji, dlatego najlepiej się to czyta dawkując, bo może umęczyć. Czasem te wodolejstwo autora daje się we znaki i czyta się to mozolnie (nie to co wodolejstwo w powieściach przez które się płynie). Jakkolwiek książka ta dostarcza sporo przydatnych informacji dla każdego fana horroru, tyle że z odpowiedniego zakresu, a mianowicie z lat 1950-80, w których powstały filmy, książki, audycje radiowe itp. Co prawda autor pisze o klasykach, ale to po prostu z uwagi na oczywistą kwestię - żaden gatunek czy dziedzina w sztuce nie może być poruszony na poważnie bez poruszenia kwestii fundamentalnych, z których się wywodzi, czyli po prostu klasycznych pozycji, tutaj filmowych i literackich. Nie mógł zatem King pominąć takich nazwisk jak Lovecraft, Machen czy Poe, więc jakiś drobny rozdział na ten temat się pojawił.
Poza tym wiele jest o filmach, o książkach i audycjach z lat 1950-1980. Jednakże momentami te wywody Kinga są nieco chaotyczne i nieskładne. Jakby miał wiele kwestii do powiedzenia, ale nie potrafił tego idealnie zaplanować i poszeregować, bo nie raz zdarza mu się pisać na dany temat wtrącając w to jeden czy dwa kolejne i robi się wielkie wodolejstwo, które niekoniecznie za każdym razem jest istotne czy też interesujące dla czytelnika. To samo się tyczy książek, jak i filmów. Przy czym istotna jest też kwestia omawianych filmów, których polski widz najprawdopodobniej nie widział i nie zobaczy albo mocno się umęczy, żeby zobaczyć, jeśli po przeczytaniu tej książki nabierze na to ochoty, bo nie pojawiły się na polskim rynku i ciężko będzie mu je jakkolwiek zdobyć.
Z uwagi też na fakt, że jest to książka subiektywnie napisana, King najwięcej poświęca tylko wybranym pozycjom, które najbardziej lubi i uważa za kluczowe, i też je analizuje w jednym wydzielonym do tego rozdziale, który liczy sobie najwięcej stron w książce (to dotyczy przede wszystkim literatury). I pisze tam między innymi o takich książkach jak, "Inwazja porywaczy ciał" Finney'a, "Dziecko Rosemary" Levina, "Jakiś potwór tu nadchodzi" Bradbury'ego, "Nawiedzony dom" Jackson, "Człowiek, który nieprawdopodobnie się zmniejszał" i "Jestem legendą" Mathesona, "Upiorna opowieść" Strauba, oraz o opowiadaniach i powieściach Harlana Ellisona, Jamesa Herberta czy Ramseya Campbella. Większość z tego czytałem i analiza Kinga na ten temat była dla mnie ciekawa, jednakże analiza tych książek, których zupełnie nie znam była przy tym mozolna i nudna, bo tak naprawdę zastanawiałem się: po co mi to, skoro nie znam, a do tego sam autor zdradza też tam istotne szczegóły, które tylko spoilerują i mogą zepsuć zabawę przed sięgnięciem.
Co ciekawe i zabawne (niekoniecznie dla was, bardziej dla mnie, i uświadomiłem sobie to czytając tę książkę) moje pierwsze spotkanie z filmem (nie licząc filmów bajkowych) to był właśnie horror, a dokładnie „Wstrząsy”, z ulubionym do dziś aktorem Kevinem Baconem w roli głównej. „Wstrząsy” są o tajemniczych i krwiożerczych potworach poruszających się w ziemi i pożerających ludzi, co dzieje się w niewielkim miasteczku liczącym sobie kilka osób. Ten film był na jednej kasecie VHS (oooo tak, pamiętam bardzo dobrze te czasy, bo jestem jeszcze TE POKOLENIE) razem z jeszcze innym horrorem, „Razorbackiem” - ten jest o krwiożerczym i zmutowanym dziku i był straszniejszy, więc nie obejrzałem go od razu. Ale generalnie ta kaseta to jest dla mnie jak Święty Graal, bo od malusieńkiego, dosłownie 3-4-letniego dzieciaka oglądałem ją mnóstwo razy, setki (bez zupełnej przesady), i do dziś mi matka przypomina jak głównym zajęciem Kamila była przysunięta ława z klockami lego i innymi zabawkami, którymi się bawiłem, i włączony TV ze „Wstrząsami” (a potem i "Razorbackiem"), które znałem już na pamięć i dialogi mogę cytować z pamięci do dziś. Dzień w dzień przez wiele miesięcy. Hehehe. Taki sentyment mam do tego filmu, że oglądam go każdego roku przynajmniej raz. Dziś, każdy kto go zobaczy, uzna, że jest co najwyżej średni i kiczowaty. Ja go uwielbiam od początku i na zawsze. I jak tak sobie pomyślę to chyba ten horror wpisany został w moje przeznaczenie, bo potem po wielu latach jak chwyciłem się po literaturę z własnej inicjatywy, a nie narzucanych pozycji przez nauczycieli w szkołach, to horror był tym pierwszym gatunkiem, który czytałem masowo i do dziś chyba takich książek znam najwięcej. Ale to tak tylko w ramach wtrącenia z mojej strony.
Ogólnie rzecz biorąc ciężko jest mi ocenić Danse macabre, bo z jednej strony jest to pozycja bardzo dobra dla fanów grozy, ale przy tym chyba przede wszystkim do takich zaliczana w okresie kiedy powstała, czyli w latach 80. XX wieku, bo w końcu autor opisał pozycje wtedy bardziej aktualne z lat 50-80. Z drugiej zaś, dla współczesnego polskiego czytelnika i widza są to rzeczy już w większości znane albo ciągle niedostępne, bo zbyt kiczowate albo mało popularne, żeby je u nas wydawać i nijak ich dostać, obejrzeć, przeczytać, bo ich po prostu u nas nie ma. A nawet gdyby je dostać to na pewno nie po polsku, ale to też zawęża grono do tych, którzy potrafią angielski. Ogólnie myśl jest taka, że horror jest bardzo specyficznym gatunkiem i ma wywoływać grozę, strach i obrzydliwość, albo któreś z tych pojedynczo. I King to udowadnia w swoim przydługawym eseju. Najpewniej książka przypadnie przez to do gustu tylko fanom horroru i/lub Stephena Kinga, bo to się rozumie samo przez się. Co do reszty czytelników to raczej pozycja, która bardziej umęczy niż sprawi jakąkolwiek przyjemność. ;)
Czytałem bardzo dawno temu. Książka ogólnie spoko, chociaż faktycznie 90% wymienionych filmów kompletnie nie kojarzę. Ale Stefan jest (albo był)psychofanem horrorów, więc dla kogoś, kto również pasjonuje się tym gatunkiem, jest to lektura obowiązkowa, ponieważ znajdzie w niej niejedną inspirację.
OdpowiedzUsuńNo tak, zdecydowanie. Ale to jest pozycja, po która z pewnością kolejny raz nie sięgnę, przy moim założeniu, że wszystkie książki Kinga przeczytam ponownie, muszę zaktualizować swoją myśl do - prawie wszystkie. ;)
UsuńJak już, to sięgnę tylko do końcowych dwóch dodatków, gdzie są podane dwie listy 100 pozycji książek i filmów grozy, bo te mogą być przydatne, jeśli będę chciał coś przyswoić. :)
Do Danse macabre zabrałam się raz, dobrych 10, może 15 lat temu. Wtedy odłożyłam po kilkudziesięciu stronach. Teraz tak sobie leży na półce i czeka, aż najpierw ogarnę powieści ;)
OdpowiedzUsuńNo bo to nie jest aktualne źródło, czytanie o horrorach z lat 50-80 z perspektywy człowieka XXI wieku to takie trochę ograniczone, bo ani to nie klasyka w pełni (w końcu ta najlepsza jest starsza), ani nie bardzo współczesne. I te najważniejsze, o których pisze już znam. Poza tym to takie mocne wodolejstwo, które mozolnie się czyta. Ogólnie to całego Kinga chcę przeczytać po dwa razy, ale na pewno nie tyczy się to Danse i Instytutu - ich jedna lektura mi wystarczy na zawsze. :P
Usuń