piątek, 24 kwietnia 2020

CAŁOPALENIE - Robert Marasco [recenzja]

Tytuł oryginału: Burnt Offerings
Wydawnictwo: Vesper
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Liczba stron: 323
Gatunek: Horror
Moja ocena: 4+/6

"Piekielna rezydencja"

Opowieści o nawiedzonych domach są bardzo dobrze wszystkim znane i na różne sposoby przedstawiane w popkulturze. W literaturze najstarszą książkę o takim domu datuje się na 100 rok naszej ery. A ile to już od tamtego momentu było nawiedzonych domów, hotelów czy rezydencji, które na wszelaki sposób uprzykrzały życie czy też po prostu straszyły odwiedzających je gości (i przy okazji czytelników)? "Piekielny dom" - Mathesona, hotel Panorama ze "Lśnienia" Kinga, "Amityville Horror" Ansona, to tylko te najpopularniejsze, bo ogólnie można by wymieniać bardzo długo. Co powoduje, że mimo takiej eksploatacji tematu ciągle powstają nowe tego typu książki? Chyba to dlatego, że po prostu wielu z nas ciągle lubi się czasami przestraszyć i liczy, że kolejna tego typu książka zaserwuje zarazem coś znanego, jak i nowatorskiego, co pozwoli czerpać jeszcze większą przyjemność z lektury.

"Całopalenie" Roberta Marasco nie jest ani jedną z najstarszych, ani najnowszych tego typu książek, ale za to pojawiła się w okresie (dokładnie wydana była w 1973 roku), który można określić za złoty literackiego horroru, kiedy to pojawiały się takie perełki horroru jak "Dziecko Rosemary", "Egzorcysta" czy"Omen".  Nigdy wcześniej nie wydana w Polsce, w końcu ujrzała światło dzienne i  fani grozy mogą być uradowani, bo zdecydowanie warto ją przeczytać i mieć w swoim zbiorze. 

Powieść opowiada losy rodziny Rolfe'ów. Ben i Marian Rolfe ze swoim synem Davidem żyją w dusznym i ciasnym mieszkaniu w Queens, w którym nie da się wytrzymać przez upał, hałasy, denerwujących sąsiadów i nieciekawą dzielnicę. Cierpiącej na brak gotówki rodzinie udaje się jednak po bardzo okazyjnej cenie nabyć na całej wakacje nieruchomość, na którą stać tylko najzamożniejszych. Zaledwie 900 dolarów przez całe wakacje za piękną rezydencję z basenem i własną plażą to okazja, z której nie można nie skorzystać. Ale wynajmująca im rezydencję rodzina Allardyce stawia pewien dodatkowy warunek: Ben i Marian muszą zobowiązać się do przygotowywania posiłków nestorce rodu Allardyce, która przebywa w odległym skrzydle budynku, za dziwnymi i misternie wyglądającymi drzwiami, nie pokazują się nikomu. Ben i Marian zgadzają się na ten warunek. Nie wiedzą jednak, że już wkrótce na jaw wyjdą inne sekrety, które skrywa mroczna rezydencja....

Czytając opis fabuły można pomyśleć, że wszystko to już było i nie zaskoczy czytelnika  już żaden duch pojawiający się znikąd, skrzypiące drzwi czy inne dziwy, jakie mogą się pojawić w nawiedzonym domu. Warto jednak zaznaczyć, że w tej powieści nie ma ani żadnych duchów, ani zjaw, ani żadnego innego potworka, który nagle się pojawi i będzie straszył czy zabijał. Nawiedzona rezydencja rodu Allardyce działa nieco inaczej. Ona powoduje, że ludzie w niej przebywający zaczynają się zmieniać i reprezentować najgorsze wersje samych siebie. Nie tylko widzą lub słyszą coś, czego nie ma, ale też zachowują się całkiem inaczej - jedni niedołężnieją, drudzy stają się agresywni, inni popadają w obsesyjną chęć porządkowania wszystkiego dokoła. 

Dużą część powieści autor poświęcił na szczegółowe opisy wyglądu, wystroju i całego uposażenia rezydencji, i przedstawił jak ona wpływa na przebywających w niej domowników. Dzięki temu działa to też dość mocno na wyobraźnię czytelnia i pozwala się mocno wczuć w niepokojącą, klaustrofobiczną i mroczną atmosferę. Co ciekawe, głównym motywem tej książki jest kwestia finansowa, do której wszystko się tutaj sprowadza i często zostaje przedstawiana. Lata siedemdziesiąte to czas, kiedy wielu mieszkańców amerykańskich miast przenosiło się na przedmieścia lub na wieś, gdzie żyło się taniej, bezpieczniej i ogólnie lepiej. Nie inaczej jest tutaj. Ben i Marian od początku narzekają na swoje mieszkanie i nawet po przeprowadzce do tak wspaniałej i wielkiej rezydencji nie przestają myśleć o tym, że ten luksus kiedyś się skończy, rezydencję przyjdzie opuścić i wrócić do swojego dusznego i nieprzyjemnego mieszkania. To nie jest rodzina, która mimo wielu lat pracy i doświadczeń jest w stanie pozwolić sobie na takie życie, ale ciągle pokazują, że są w stanie zrobić wiele, żeby ten status życia polepszyć, nawet jeśli luksusu mają liznąć chociaż przez chwilę jak w przypadku tego wynajęcia rezydencji. 

Stopniowe budowanie atmosfery i napięcia pozwala czytelnikowi coraz bardziej wczuć się w lekturę i czerpać z niej przyjemność. Ale jej bohaterów też można uznać za zaletę tej powieści, ponieważ zostali barwnie nakreśleni. Każdy z nich jest wyrazisty i chociaż czasem może nieco groteskowo się zachowują (co zresztą typowe jest w klasycznych powieściach grozy), to jednak każdy ma swoje wady i zalety, które poznajemy od początku do końca. 

Reasumując, Całopalenie to powieść, która bardziej zalicza się już do klasyki niż współczesnej literatury grozy, ale mimo upływu prawie pięćdziesięciu lat od czasu wydania, nie wydaje się, żeby za bardzo się zestarzała. To klaustrofobiczna i mroczna książka, która nie jest wybitnym dziełem, ale u wielu nie raz wywoła dreszcz i napięte emocje, a o to przecież chodzi w horrorze, żeby się trochę przestraszyć i dobrze przy tym bawić. Polecam. 

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Vesper!

8 komentarzy:

  1. Horrorów raczej nie czytuję, ale szczerze mówiąc jakoś mnie zawsze ciekawią historie o nawiedzonych domach itp. Swego czasu namiętnie oglądałam filmy i produkcje dokumentalne o takowych. Niewykluczone, że i na "Całopalenie" się któregoś razu skuszę. Przywołałeś "Dziecko Rosemary" i przypomniałeś mi tym samym, że i ten tytuł jest na mojej liście książek do przeczytania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko nadmienię, że nie jest to historia oparta na faktach, jak w Amityville. To czysta fikcja literacka. ;)

      Usuń
  2. Czeka w kolejce! :D Vesper to ma nosa do tytułów i świetnie je wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Grozy czytuję mało i to raczej tę starą, zatem mnie zapewne niemało elementów stamtąd, zaskoczyć by mogło. Dzięki zatem za polecenie, chętnie sięgnę, zwłaszcza, jak już klasyka ;).
    Przyznam, że w kwietniu recenzowałeś głównie albo coś, co już poznałem albo się nad tym waham ("Twierdza" wygląda ciekawie, ale zastanawiam się, czy warto). A ta książka, wygląda na coś, po co na pewno sięgnę w tym roku ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jak mało to Całopalenie może Ci bardzo przypaść do gustu. Zważywszy, że to groza, która bardzo potęguje napięcie i mocno się w nie idzie wczuć przez świetną mroczno-klaustrofobiczną atmosferę.
      "Twierdza" jest bardziej współczesna, ale powiedziałbym, że to połączenie powieści Kinga "Miasteczka Salem" z klasykiem wampiryzmu, czyli "Draculą". Nie jest to oszałamiająca książka, ale na pewno jeden z lepszych współczesnych horrorów. Też ma klimat, nieco gotycki, gdy rozgrywa się w tych grubych murach twierdzy. :)

      Usuń
  4. Zamiast "Piekielna rezydencja" przeczytałam "Piekielna recenzja" i zaczęłam się zastanawiać, co takiego "zmalowałeś" 😅

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele rzeczy zmalowałem, ale tym razem to jednak nic. :P

      Usuń