Tytuł oryginału: Deus Irae
Wydawnictwo: Rebis
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Liczba stron: 269
Gatunek: Science fiction, postapokalipsa
Moja ocena: 3+/6
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Liczba stron: 269
Gatunek: Science fiction, postapokalipsa
Moja ocena: 3+/6
Philip K. Dick, kim jest nikomu z fanów fantastyki naukowej nie trzeba wyjaśniać. Szalony umysł pełen pomysłów, które przekuł na mnóstwo książek. Wiele ciekawych fabuł, więc jest co czytać i czym się zachwycać. Pewnego dnia postanowił się zabrać za napisanie książki postapokaliptycznej. Jednak krótko po rozpoczęciu prac na powieścią doszedł do wniosku, że posiada za mało wiadomości na tematy chrześcijańskie, dlatego zaprosił do współpracy Teda White'a, z którym wspólne pisanie niestety nie wyszło. Ale w drugiej kolejności postanowił prosić o to samo Zelazny’ego, który znany jest z używania wielu religijnych aspektów w swoich książkach. Mimo wszystko nie była to łatwa i szybka współpraca, bo ostatecznie "Deus Irae" powstało dopiero po dwunastu latach pracy. I można by pomyśleć, że kiedy dwóch takich świetnych pisarzy jak Philip K. Dick i Roger Zelazny zabiera się za wspólne pisanie, to z pewnością wyjdzie z tego tylko coś bardzo dobrego. Otóż, Nie Tym Razem.
Akcja książki toczy się po wojnie nuklearnej, kiedy nastąpiła era nowej religii opartej na gniewie i strachu Boga Gniewu – Deus Irae. Tibor McMaster to nasz główny bohater, wielki artysta malarstwa, który urodził się bez kończyn i porusza się o zaprzężonym przez krowę wózku. Podejmuje się zlecenia namalowania portretu samego Boga Gniewu, czego nikt nigdy dotąd nie zrobił, bo mało kto go widział. W związku z tym wyrusza w podróż, gdzie napotka różne rzeczy na swoje w drodze - przede wszystkim zmutowane stwory i dziwne maszyny. Czy uda mu się wykonać zlecenie i namalować obraz?
Ogólnie rzecz biorąc niewiele mam do powiedzenia, bo książka jak na Dicka jest bardzo średniawa i mało ciekawa. Chociaż początkowo było bardzo oryginalnie, z każdą stroną robiło się jednak coraz mniej ciekawie. Główny bohater oryginalny tylko z opisu, świat ponuklearny jakoś mało przygnębiający i przerażający (znacznie lepiej było w popularnej "Alei potępienia" Zelazny'ego), fabuła jakoś tam się toczy, ale bez jakiegoś "wow" czy "o! to nawet ciekawe było". Widać co prawda elementy charakterystyczne dla PKD - zakręcone wizje, maszyny i technologie - i dla samego Zelazny'ego - nie trudno się domyślić, że element fabuły dotyczący chrześcijaństwa i kultu Boga Gniewu - ale naprawdę jakieś to takie wszystko drętwe i słabawe. Ogólnie nie polecam komuś, kto jeszcze nie czytał nic od któregokolwiek z Panów, bo może się zrazić. Fanom postapo? No niekoniecznie, bo jak czytali wcześniej taką "Drogę" McCarthy'ego to "Deus..." rzucą bardzo szybko w jakiś ciemny kąt nie docierając nawet do połowy. Fani PKD i RZ pewnie sięgnął. Może będą zadowoleni, może niekoniecznie. Ja tam wolę czytać ich osobno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz