czwartek, 28 maja 2020

JEST KREW... - Stephen King [recenzja]

Tytuł oryginału: If It Bleeds
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Liczba stron: 511
Gatunek: Horror, thriller, kryminał
Moja ocena: 4+/6

"Cztery razy zło"

Kolejny rok i kolejny nowy King. Stęskniłem się za jego dobrą książką, zwłaszcza po nie za bardzo udanym "Instytucie", który pojawił się poprzednio. Na szczęście to Stephen King. Przyzwyczaił mnie już do tego odkąd czytam jego książki, że co roku stale i niezmiennie wydaje nową, a najczęściej dwie nowe książki, więc nawet jeśli mi się jakaś nie spodoba, to na kolejną (w nadziei - i najpewniej - lepszą) nie przyjdzie mi długo czekać. Książki mistrza od ostatniej dekady mocno zahaczają o powieści kryminalne, które nigdy nie wychodziły mu najlepiej. Ale odkąd zaczął pisać trylogię o Billu Hodgesie, którą mieliśmy okazję poznać w poprzednich latach, nieznacznie się to u niego poprawiło i te jego kryminały stały się już znacznie lepsze i przyjemniejsze w odbiorze. Jemu samemu widać bardzo spodobała się postać Holly Gibney, jednej z bohaterek trylogii, którą niedługo po jej zakończeniu umieścił w kolejnej powieści (Outsiderze), a dziś znowu będziemy mogli się na nią natknąć w najnowszej książce "Jest krew...". Ale uprzedzam od razu, że jeśli nie czytaliście jeszcze tych poprzednich kryminałów z Holly, a zamierzacie to zrobić, to tę najnowszą książkę odłóżcie sobie w czasie, bo natkniecie się tutaj na wiele spoilerów

"Jest krew..." to tym razem nie powieść, a zbiór liczący pięćset stron i składający się z czterech opowiadań. Dokładnie rzecz biorąc trzy z nich to opowieści po mniej więcej stron stron, zaś wisienka na torcie (bo tak chyba należałoby nazwać w tym przypadku tekst z Holly) liczy sobie nieco ponad dwieście, czyli już bardziej klasyfikuje się jako mini-powieść. 

"Telefon pana Harrigana" to pierwsze z nich i opowiada o bogatym biznesmenie, który przeniósł się do małej wsi i zaprzyjaźnił z kilkuletnim chłopcem, który początkowo czytał mu i pomagał w drobnych pracach domowych za pieniądze. Z czasem zaczął uczyć go też nowych rzeczy związanych z telefonem komórkowym, którego staruszek początkowo za nic w świecie nie chciał posiadać. Kiedy pewnego dnia pan Harrigan umiera chłopak odczuwa tę stratę, bo zdążył się już mocno do niego przyzwyczaić. Ale jak się okazuje śmierć nie zawsze oznacza koniec...

"Życie Chucka" to drugie opowiadanie, które zaczyna się od pojawienia dziwnego bilboardu z podziękowaniami dla Chucka za 39 lat pracy. Potem były kolejne bilboardy, reklamy i podziękowania. A zaraz po tym jeszcze więcej bilboardów, reklam i podziękowań wszędzie gdzie się da - w telewizji, radiostacjach, internecie. Ale kim właściwie był Chuck? Tego dowiemy się dzięki wędrówce w czasie do momentu, kiedy wszystko się zaczęło.

"Jest krew, są czołówki" to wspomniana wisienka na torcie, czyli mini-powieść z Holly Gibney. Zaczyna się od wielkiej tragedii, kiedy to w zamachu w jednej ze szkół ginie wiele niewinnych dzieci. Część z nich udaje się uratować przed śmiercią i niejako udział ma w tym pewien reporter, który w dziwny sposób pojawił się tam szybciej od innych i okazuje się być bardzo rozkojarzony i tajemniczy. Holly Gibney postanawia przyjrzeć się tej sprawie i wszczyna śledztwo. Jednak musi uważać, bo przez to jej życie też może być w niebezpieczeństwie.

Ostatnie opowiadanie to "Szczur" i przedstawia historię pewnego pisarza, który ma problemy z napisaniem swojej pierwszej powieści. Znany jest z całkiem niezłych opowiadań, ale chciał napisać powieść. I kiedy przed kilkoma laty zaczął ją pisać omal nie doszło do tragedii. Wściekły autor postanowił spalić cały tekst, z którego był niezadowolony, i przez to spaliłby cały dom. Demon przeszłości nie daje mu jednak odetchnąć, bo ciągle prześladowany jest myślami o napisaniu dobrej i pierwszej powieści. Jednak pewnego razu nieoczekiwanie wpada mu do głowy pewna myśl, którą postanawia wykorzystać i przekuć na powieść, bo jest święcie przekonany, że poszukiwana wena twórcza w końcu nadeszła. Wybiera się do domku na odludziu, z dala od rodziny i całego świata, żeby móc w ciszy i skupieniu wreszcie napisać swoją powieść. Ale czy na pewno mu się to uda?

Najnowsza książka Kinga raczej nie należy do najoryginalniejszych i najlepszych, które napisał. Ale bez wątpienia jest to typowa książka spod jego pióra, którą dobrze i bardzo przyjemnie się czyta, i kolejny dowód, że mistrz grozy jest ciągle w formie, mimo że po drodze zdarzają mu się gorsze momenty (jak chociażby we wspomnianym "Instytucie"). Wszystko to niby gdzieś już było, ale przedstawione tu sprawnie historie są w typowym dla niego klimacie i stylu. Trzy z opowiadań podobały mi się i czytało bardzo dobrze. Najlepsze chyba to "Szczur", które nieodłącznie kojarzyło mi się z ulubionymi powieściami "Ręka mistrza" i "Worek kości", bo tu też mamy artystę, którego poznajemy w samotności i towarzyszy temu bardzo osobliwa - mroczna, napięta, magiczna - atmosfera. "Telefon pana Harrigana" to kolejny tekst związany z dzieckiem i przyjaźnią, które autor tak często i dobrze porusza. Opowiadanie z Holly też uważam za całkiem niezłe i przyjemnie mi się je czytało. Najmniej przemówiło do mnie "Życie Chucka", chociaż posiada też jakieś plusy.

Podsumowując, "Jest krew..." to kolejny zbiór opowiadań, który może nie jest najlepszy, ale na pewno zadowoli wielu fanów Kinga, którzy zawsze z niecierpliwością czekają na następną jego książkę i liczą na styl i klimat, do których zdążyli się już dawno przyzwyczaić. Ucieszy z pewnością sympatyków Holly Gibney, a i pozostali czytelnicy, którzy po prostu lubią sięgnąć po dobrą  i niezobowiązującą książkę grozy raczej też będą się dobrze bawić. Ja jestem zadowolony, bo się nie zawiodłem. 

Za książkę dziękuję księgarni Tania Książka.
Więcej nowości znajdziecie na ich stronie.


15 komentarzy:

  1. Oj na Pana Kinga to ja jestem cięta od czasu, gdy przeczytałam "Zieloną milę"... Gorszej, bardziej nudnej, rozwleczonej książki nie czytałam w życiu. Stwierdziłam, że jeśli to ma być mistrz grozy, to ja podziękuję. I od tego czasu jestem zrażona śmiertelnie do jego twórczości. Natomiast... Fragmenty recenzowanej przez Ciebie pozycji słyszałam czytane przez Pana Chabiora i... Być może, gdyby on przeczytał mi i "Zieloną milę" byłabym łaskawsza w swojej ocenie. Jednak jest, jak jest. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie! Ja rozumiem, że nie czytało się za dobrze i to nie była dobra książka dla Ciebie, ale tak zbesztać moją ulubioną i jedna z najlepszych książek Kinga (w ogóle dla wszystkich) i ogólnie jedną z naj przeczytanych przeze mnie za życia? To nieakceptowalne! Nie piszę nic dalej na ten temat, bo mnie zasmuciłaś. :(

      Ale tak ogólnie to wiesz, King ma na swoim koncie ponad 60 pozycji, więc nie wierzę, że tak szybko się poddałaś z jego twórczością! Przy tak bogatej twórczości każdy znajdzie coś dla siebie, nie ma opcji. ;)

      Usuń
    2. No właśnie... Wybacz, że Ci łamię serce, ale cóż... Po "Zieloną milę" sięgnęłam, bo zanim zaczęłam z Kingiem, wiedząc jaki płodny z niego twórca, wypytywałam tu i ówdzie. I właśnie wiele osób obeznanych nieco z twórczością autora rekomendowało mi "Zieloną milę", podając między innymi argumenty podobne do Twoich: najlepsza, ulubiona, fenomenalna, tę musisz koniecznie... No to spróbowałam. I próbowałam dzielnie do ostatniej strony. Ale kompletnie nie zagrało i zraziłam się chyba śmiertelnie, dochodząc do wniosku, że skoro TA książka mnie tak zawiodła, to z innymi może być tylko gorzej... Ale może jeszcze kiedyś się przełamię. :)

      Usuń
    3. Ja bym Ci polecił mój numer 1 Kinga i ogółem książkę mojego życia (jak się śmieję, bo czytałem ją jednego czasu co rok w grudniu). Wielki marsz. Krótka, więc długo nie zajmuje, a zachwyciła też mnóstwo osób.

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o formułę opowiadań, to u Kinga juz niezmiennie od dłuższego czasu rządzi zbiór "Cztery po północy" z wyśmienitą nowelką Langoliery. Od tamtej pory mineło blisko 30 lat i nic z krótkiej formy nie pokonało Langolierów czy Policjanta Bibliotecznego.
    Teraz tylko mogę się zastanawiać, czy wraz z upływem lat King lekko odpuścił literackie pióro, czy też mnie (bądź inszemu poszczególnemu czytelnikowi) z biegiem lat wyrabia się czytelniczy gust. Bo czy Outsider, Instytut, czy Przebudzenie tak naprawdę są gorszymi powieściami pod względem językowym od Christine, Lśnienia czy Bastionu? (Nie wliczam w tę wyliczanke To, bo ten Pennywise to dla mnie świętość) Starsi czytelnicy odkrzykną - to nie jest ten King! A co odkryją ci młodsi, którzy zaczynają własnie od Outsidera przygodę z Kingiem?
    Wniosek nasuwa mi się jeden. Dreszczyk emocji był niespotykany czytając o wampirach z Salem, czy tajemniczym Lelandzie z Castle Rock - był niespotykany dla nas szczawików z dopiero co sypiącym się wąsem pod nosem.
    A dalej - jak to mawia mój znajomy - dzieje się sama ;)
    Czytam (prawie) wszystko co wydaje w Polsce King i będę czytał pewnie do samego końca.
    To jest jeden z tych pisarzy, gdzie kupuje w ciemno jego książki nawet nie czytając z tyłu zawartego opisu. Tak się dzieje samo właśnie ;)
    Jest krew...dla mnie jest summa sumarum dużo słabsze na przestrzeni powiedzmy ostatnich 10 lat, ale dalej będę trzymał kciuki za Stephena i kupował w ciemno jego książki. Tak się samo dzieje. Śmieszną trochę sprawą jest fakt, że najbardziej zbliżonym dziełem do starych dokonań Kinga było opowiadanie...Joe Hilla ze zbioru "Dziwna Pogoda" Zdjęcie, choiaż następne opowiadanie Naładowany, to też stary dobry King chciałoby sie krzynkąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ja tego jeszcze nie przeczytałem? W sumie, jak dobrze liczę i kojarzę, zostały mi jeszcze 3 książki do przeczytania "4 po północy","Pudełko..." i "ROślinka". Chyba nic więcej. Dlatego w tym roku osiągnę już 100% i pozostanie mi czytać tylko nowe albo kolejny raz inne. :)
      Dla mnie naj zbiór to "Cztery pory roku", podobały mi się wszystkie opowiadania, a ekranizacja 3 z nich tylko dowodzi o świetności. Dwa to "Serca Atlantydów", a trzeci chyba najnowszy "Bazar". :)
      Wiesz co, też się zastanawiam nad tym czasem, czy to mój gust już się wyrobił, czy jednak on już też inaczej nieco pisze. Chociaż wydaje mi się, że to drugie, bo dla mnie wciąż książki z poprzednich lat są rewelka. Zielona mila, Wielki marsz, Mroczna Wieża, Worek kości, Miasteczko Salem - to są książki, które czytałem więcej niż raz i za każdym razem ciągle zachwyt.

      Ja mam podobnie. Jestem psychofanem i przeczytam wszystko, co nowe, nawet jeśli mieliby to wydać na papierze toaletowym. :P Ale już nie jest to to, co kiedyś, kiedy mega się czekało nerwowo na nową część, zamawiało, żeby jak najlepiej w dniu premiery czytać, nawet przepłacając na empiku. "Jest krew..." dopiero teraz czytałem. Chyba wydoroślałem. :P

      Nie myślałem o tym, ale mi ogólnie "Dziwna pogoda" podobała się bardzo i w sumie najlepiej ze wszystkich książek Hilla - moim zdaniem to jest najdojrzalsze jego dzieło, praktycznie nie posiada minusów i tak bardzo przypomina mi Stephena. :)

      Od ilu lat czytasz Kinga? Mi w tym roku we wrześniu mija 12. :)

      Usuń
    2. Nie pamiętam dokładnie tego rocznego okresu. Był to czas szkoły, był to czas mojej pierwszej karty biblioteki publicznej. Pamiętam te zniszczone egzemplarze w brudnawej folii, karty biblioteczne wypełniane przez panią Ewę. I rzędy półek, gdzie jak już wszedłem, to tylko wyczuwałem westchnienia dezaprobaty pani Ewy, bo potrafiłem siedzieć tam i godzinę.
      Tam poznałem Kinga od tej pierwszej fazy - najlepszej fazy. Miasteczka Salem, Christine, Cujo, Misery i wiele wiele kolejnych z wydawnictwa Amber.
      Wracajac do zbiorów opowiadań Kinga bardzo dobre też było "Marzenia i koszmary" Dwuczęściowy cykl, więcej opowiadań, ale za to krótsza ich treść. Niemniej jednak do dziś pamiętam pierwszą nowelkę - Cadillac Dollana, o niesłabnącym uporze zemsty ;)
      Kinga nie czytałem tylko tej serii ze Starubem Talizman/Czarny dom, oraz na koniec zostawiam sobie perełke w postaci serii Mroczenj Wieży. Której jednak troszkę się obawiam, ale na pewno ją przeczytam.

      Usuń
    3. To u mnie był na początku studiów najpierw "Wielki marsz" i to wystarczyło, żeby przez kolejne miesiące jedna za drugą czytać Kinga, nawet i 15 książek pod rząd. :D Jak już przeczytałem 3/4 jego twórczości to stwierdziłem, że jednak szkoda tak wszystko zbyt szybko przeczytać i zacząłem sobie dawkować co roku kilka razem z nowymi. I tak przez 12 lat do dziś. :P
      "Marzenia i koszmary" dobre, chociaż z tych jego zbiorów o większej ilości opowiadań to mi się jednak "Szkieletowa załoga" i "Bazar" bardziej podobają. :) Ale nie wiem o jakim dwuczęściowym cyklu odnośnie "Marzeń..." piszesz? Ja nic takiego tam nie kojarzę.
      Różne są opinie o tym fantasy ze Straubem, mi się podobał bardzo "Talizman", chociaż znacznie bardziej jest młodzieżowy. Natomiast bardziej poważny i dorosły "Czarny dom" podobał mi się już mniej i w sumie już niewiele z niego pamiętam.
      Co do Mrocznej Wieży to temat rzeka. Ogólnie rzecz biorąc są czytelnicy albo zafascynowani tym światem, którzy przymykają oko na pewne 'beboki, luki, niedociągnięcia - jak zwał, tak zwał' i cieszą się lekturą, albo tacy, którzy uznają cykl za słaby własnie przez te niedociągnięcia. Ja uwielbiam i czytałem już 2 razy całość, i zapewne jeszcze nie raz będę, chociaż wyraźnie dostrzegam te luki i niektóre mi się bardzo nie podobają razem z niektórymi scenami.

      Usuń
    4. "Ale nie wiem o jakim dwuczęściowym cyklu odnośnie "Marzeń..." piszesz? Ja nic takiego tam nie kojarzę"

      Ja mam to pierwsze dwuczęściowe wydanie z obwolutą ze Świata Książki z 1996r.
      http://nobody-fun.blogspot.com/2010/08/marzenia-i-koszmary.html

      Usuń
    5. Aaa, już czaję. Dobra. :)

      Hmmm, link od nobody'ego. Czyżbyś Ty nim był, czy tylko się posłużyłeś tym przykładem? :)

      Usuń
    6. Nie...nie.
      Nie jestem nobody. Wrzuciłem tylko fotki dla przykładu odnalezione w necie.
      Nie prowadzę żadnego bloga, nie mam ku temu predyspozycji.
      Ani uprawnień ;)

      Usuń
  3. Tradycyjnie w miarę zgadzamy się, jeżeli chodzi o Kinga. Zbiór naprawdę niezły, gdyby nie ta beznadziejna Holly :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się akurat ten tekst z Holly bardziej podobał niż trzeci tom Mercedesa i drugi chyba nawet też. :)

      Usuń
  4. "Jest krew" Stephena Kinga to mroczna i wciągająca opowieść, która mogłaby stać się świetnym serialem. King zawsze potrafi zaskoczyć swoimi historiami, podobnie jak najlepsze produkcje telewizyjne, które trzymają w napięciu do ostatniego odcinka.
    https://vodwizja.pl/filmy/hotel-transylwania/

    OdpowiedzUsuń