wtorek, 30 stycznia 2018

GRA GERALDA - Stephen King [recenzja]

Tytuł oryginału: Gerald's Game
Wydawnictwo: Albatros
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Liczba stron: 352
Gatunek: Thriller, thriller psychologiczny
Moja ocena: 3/6








Czytałem tę książkę po raz pierwszy, kiedy kurewsko bolał mnie ząb (wybaczcie wulgaryzm, ale w przypadku bólu zęba jest on dla mnie jedynym słusznym, bo boleć może mnie głowa, może boleć bardzo, tak samo jak kolano, czy palec, kiedy się walnę, ale kurewsko może boleć tylko ząb, o czym zapewne wie każdy, kto kiedyś tego doświadczył). Dwa dni i dwie noce bólu, nieprzespane i zmarnowane, które w jakiś sposób chciałem odratować sięgając po mistrza Kinga, który też mógł być jakąś receptą na ból. Niestety nie był. Czytałem Grę Geralda w dalszym bólu, w nerwach i oceniłem bardzo słabo. To w zasadzie była jedna z dwóch najgorszych dla mnie książek na czele z „Historią Lisey”. Jednakże o ile w przypadku „HL” mogłem być pewny swoich wrażeń i oceny, o tyle w przypadku „GG” już nie do końca, bo gnębiła mnie potem myśl, czy ja aby obiektywnie to oceniłem, czy może jednak ten ząb wpłynął tak negatywnie na mój odbiór. Wiedziałem, że sięgnę po nią drugi raz, żeby zweryfikować swoje wrażenia. I tak też się stało, do czego w sumie skłoniła mnie szybciej niż myślałem ekranizacja, którą lada dzień też sobie zobaczę.

Akcja zaczyna się w sypialni domku letniskowego na północnym krańcu Jeziora Kashwakamak od wymyślonej przez Geralda gry erotycznej, która polegała na przykuciu swojej żony, Jessie Burlingame, do łóżka, co wyzwalało w nim większe podniecenie przed dalszym baraszkowaniem. Niestety podczas tych igraszek Gerald dostaje zawału i pada sztywny, a Jessie od tej pory odziana jedynie w majtki zostaje sama przykuta do łóżka i musi zmagać się ze swoim uwięzieniem, myślami, urojeniami i wszystkim tym, co znajdzie się w domku i wokół niego, w mrocznym lesie. 

Książka z gatunku tych, gdzie akcja toczy się właściwie w jednym miejscu i mamy niewielu bohaterów. Właściwie tylko dwje. Pierwszy to Gerald, grubaskowaty adwokat o małym członku i głupim uśmiechu, kiedy się szczerzy (opis jego żony, nie mój). Żyje bardzo krótko,  bo tylko na samym początku, więc właściwie nie poznajemy go za bardzo. Natomiast drugą i jedyną pierwszoplanową bohaterką jest jego żona, Jessie, rudowłosa kobieta bliska czterdziestki o dosyć ponurej i przykrej przeszłości, o czym dowiadujemy się, kiedy przestając się wreszcie szarpać, wycieńczona i zrezygnowana zaczyna coraz częściej obnażać przed czytelnikiem swoje myśli i historię sięgającą 30 lat wstecz, aż do jej dzieciństwa. Jessie to kobieta żyjąca z urojeniami, która widzi nie zawsze to, co jest naprawdę, i do tego mówi do niej kilka głosów, z którymi prowadzi dyskusje. Dobra Żona Burlingame - tchórzliwa pani domu, która przymyka oczy na wszelkie niepowodzenia i bóle udając, że wszystko jest dobrze i nic się nie dzieje. Ruth - jej koleżanka z lat dzieciństwa. I Kruszyna - wcielenie Jessie z wczesnego dzieciństwa. To te rozmowy właśnie obnażają przed czytelnikiem historię Jessie i przybliżają znacząco tę postać.

Książka chociaż cienka zawiera kilka tematów, które się przez nią przewijają. Kazirodztwo, bliskość z ojcem, patologia, nekrofilia, autoterapia, zmęczenie małżeństwem. To wszystko napisane i przedstawione przez Kinga zostało całkiem zgrabnie, przekonująco i momentami szokująco, co typowe jest dla niego. Niestety jednak to za mało, aby książka miała mi się podobać tak bardzo, jakby tego chciał, ponieważ w gruncie rzeczy tutaj niewiele ciekawego się dzieje. Większość książki to zmaganie się bohaterki z przeszłością (to nieco ciekawsze) i uwięzieniem (zupełnie nieciekawe), gdzie przez kilkanaście stron zostaje nam np. opisana jej próba sięgnięcia do szklanki z wodą. Niektóre rozmowy z wewnętrznymi głosami też są niepotrzebnie przeciągnięte i poruszają kilka kwestii, które nie wnoszą nic, poza tym że zwyczajnie nużą. King w typowym dla siebie stylu używa zabawnych i ironiczno-sarkastycznych wypowiedzi u Jessie i słyszanych przez nią głosów, ale niestety nie zawsze są one w odpowiednim momencie słuszne, co trochę zgrzyta. Ogólnie rzecz biorąc taka po prostu przeciętna książka, która została zgrabnie i realistycznie napisana, ale nie powala na kolana.

Podsumowując. Drugie czytanie Gry Geralda nie okazało się tak słabe, uciążliwe i irytujące jak to miało miejsce za pierwszym razem, kiedy sam w bólach próbowałem przetrwać najbliższe godziny jak bohaterka tej książki. Mistrz horroru pokazał, że potrafi napisać ponad trzystustronicową przekonywającą i realistyczną książkę o kobiecie przywiązanej do łóżka wywołując momentami całkiem realny dreszczyk emocji. Nie mniej jednak nie jest to szczyt jego możliwości pisarskich, bo do tego jeszcze bardzo daleko, o czym można przekonać się sięgając po inne książki Stephena Kinga. Ta powieść najpewniej znajdzie uznanie wśród kobiet i sięgnie po nią też każdy fan autora. Ale pozostałym czytelnikom proponuję inne lektury z repertuaru mistrza grozy. ;)

18 komentarzy:

  1. A ja bym go tek nie krytykował. Fakt, że dupska nie urywa, ale to taka szybka lekturka. Ja go z kolei czytałem nad jeziorem :) Na pewno nie jest to ścisły top KINGA, ale też nie szary koniec. I całkiem mi się fajnie czytało o tej sukoludzie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie krytykowałem aż tak za drugim razem. Przy pierwszym kląłem jak cholera, bo mnie irytowała książka bardzo. Ale gdzie tam jej do dobrej. Przeciętniak. Nic więcej. A sukoluda mi się podobała, ogólnie te motywy z psem, taka dobra wstawka, w typowo kingowym stylu. :)

      Usuń
  2. Ja ostatnio mam problem z Kingiem... dotarłem chyba do momentu, w którym nie specjalnie mam ochotę czytać kolejne jego książki, te raczej lepsze już przeczytałem, zostało mi chyba koło 15-20 pozycji i co najmniej od 2-3 już się odbiłem (m. in. od Historii Lisey, która była koszmarna). Chociaż z drugiej strony, kiedyś sobie obiecałem, że przeczytam wszystko... "Gra Geralda" to w sumie jedna z tych książek, które mi zostały do przeczytania i Twoja opinia mnie raczej nie zachęciła do czytania :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jeśli nie chcesz się odbić kolejny raz to raczej sobie zostaw tę "GG" na sam koniec albo ewentualnie na czas, kiedy King będzie znajdywał u Ciebie większe pokłady cierpliwości. ;) To jest zdecydowanie jedna z najniżej ocenianych przeze mnie, więc nie polecam, zwłaszcza że w przypadku "HL" mamy podobne zdanie. ;) A od czego jeszcze się odbiłeś?

      Usuń
    2. Właściwie w ostatnim czasie tylko od "Martwej strefy" ale generalnie to nawet nie wiem dlaczego bo w sumie zaczynałem już 2 razy i niby nie jest to jakoś wybitnie zła książka ale coś nie mogę się przebić przez początek...

      Usuń
    3. Uu, od "Martwej" mówisz? Mi się to czytało bardzo dobrze, dawno temu co prawda i to była jedna z pierwszych książek Kinga, jeszcze nawet ze starym tytułem u nas "Strefa mroku" bodajże, ale ogólnie to taka solidna książka powiedziałbym jak "Lśnienie" czy "Carrie".

      Usuń
    4. Właśnie dlatego piszę, że nie wiem w sumie czemu jakoś mi nie wchodzi ta książka bo niby zaczynam, czyta się fajnie a potem dochodzę do jakiegoś momentu i... biorę inną książkę :P Ale myślę, że w tym roku zabiorę się za nią jeszcze raz i tym razem już dotrę do końca ;)
      Swoją drogą Prós na fejsie napisał, że nowa książka Kinga zostanie przez nich wydana miesiąc po premierze w USA... mam jakoś mieszane uczucia do tych nowych książek Kinga... niestety od Dallas jest straszna posucha... właściwie tylko Joyland mi się tak naprawdę podobał.

      Usuń
    5. Czasem tak bywa. Dobrze jak jeszcze na początku wyczujesz, że to nie jest to i możesz przerwać nie tracąc za wiele. Gorzej jak się spostrzeżesz w połowie. ;) Martwa ma super klimat i bardzo dobrą ekranizację.
      Widziałem. Ja jestem bardziej optymistycznie nastawiony, bo myślę, że to będzie lepsze od trylogii z Hodgesem. Obym się nie mylił! A mi zaś "Przebudzenie". I ten tomik "Bazar" w sumie też, ale oczywiście nie cały.

      Usuń
  3. Uwielbiam tego autora, więc zaciekawiłeś mnie podwójnie tą recenzją :) Musiałabym sobie tą książkę nabyć i przeczytać.
    Zaobserwowałam Twojego bloga i dołączyłam do grona czytelników, więc będę tutaj wpadać częściej. Byłoby niezmiernie miło, gdybyś i Ty mnie odwiedził i odwdzięczył się :)
    https://luxwell99.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaciekawiłem mimo słabej oceny. No nieźle. Mam ten dar. :P

      Usuń
  4. Czytałam ją tak dawno temu, że już praktycznie jej nie pamiętam;p Mam zamiar odświeżyć sobie całego Kinga, tyle, że nie wiem kiedy to nastąpi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja co jakiś czas sobie wracam do którejś. Chociaż już nie tak często, bo chciałem w końcu przeczytać już wszystko i zostać tylko z aktualnymi. W tym roku myślę tak zrobić i kupić też już wszystko.

      Usuń
  5. Fakt, wypada bardzo średnio, ale nie jest tak zła, jak niektórzy twierdzą ;) Obejrzyj sobie zeszłoroczną ekranizację, niezła jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zamierzam lada dzień. Ocena na filmwebie 6,7 to dla mnie już mocno pomarańczowy (niemal czerwony) alarm, ale czego się nie robi jak się jest psychofanem Kinga. ;)

      Usuń
    2. Ja na nią patrzyłam pod kątem stricte ekranizacji i byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że z takiej książki można zrobić naprawdę niezły film :)

      Usuń
    3. No może i będzie dobry, nie powiem. Film to jednak szybciej trwa i widać aktorów, pewnie jakieś dodatkowe sceny i elementy reżyser wprowadził, wiec wcale bym się nie zdziwił, gdyby film spodobał się bardziej niż książka. :)

      Usuń
    4. No właśnie fabularnie to chyba się więcej dzieje w książce, bo film się skupia przede wszystkim na akcji w domku, a to co dzieje się potem jest potraktowane bardzo skrótowo ;)

      Usuń
    5. To co się działo potem w książce to autoterapia i taka nuda największa. Ale już widziałem metę, więc przebolałem i dotarłem szybko. :P

      Usuń