Tytuł oryginału: Beren and Lúthien
Cykl: Śródziemie
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Katarzyna Staniewska, Agnieszka Sylwanowicz
Tłumaczenie: Katarzyna Staniewska, Agnieszka Sylwanowicz
Liczba stron: 367
Gatunek: Fantasy, high fantasy
Moja ocena: 4+/6
"Fatum człowieka i elfa"
Dzieła Johna R. R. Tolkiena cieszą się niesłabnącą popularnością i uwielbieniem. Co roku zyskuje sobie kolejnych fanów, mimo że autora nie ma na świecie już od kilkudziesięciu lat. Zadbał o to sam za swojego życia, ale po tym jak odszedł dbają o to zarówno jego najwierniejsi fani propagujący jego teksty wszędzie na forach, serwisach i w najróżniejszych miejscach w internecie czy na spotkaniach czytelników, jak i autorzy pasjonaci tak bardzo zakochani w jego twórczości, że stworzyli mnóstwo osobnych publikacji w formach atlasów, encyklopedii czy innych, które mają przybliżyć, urozmaić, pomóc w interpretacji czy jeszcze poszerzyć wiedzę o mitologii Śródziemia. Najważniejszym jednak człowiekiem, który najbardziej przyczynił się do szerzenia wiedzy o Śródziemiu i swoim ojcu jest od zawsze jego syn Christopher, dzięki któremu powstało wiele świetnych książek z odszukanych przez niego wszelkich form materiałów Tolkiena. Tym razem Christopher zdecydował się wyodrębnić najbardziej ewolucyjną legendę i poruszający romans Śródziemia, który zrodził się między człowiekiem, a kobietą pochodzącą z nieśmiertelnej rasy elfów.
Książka przedstawia bardzo prostą, ale wzruszającą historię Berena i Lúthien, nad którymi od początku wisiało fatum. On to bowiem pewnego razu zobaczył ją tańczącą i śpiewającą w lesie i od razu się w niej zakochał. A ona zakochała się w nim. Beren udał się do jej ojca, Thingola, żeby prosić go o jej rękę. Jednakże nieprzychylny człowiekowi władca elfów jako warunek poślubienia swojej córki wyznaczył mu zadanie wręcz niemożliwe do wykonania. Beren musi zdobyć silmarila wykradając go z korony Melkora, czyli największego ze złych bytów, który znany jest jako Czarny Nieprzyjaciel Morgoth. Człowiek nie zamierza się jednak poddać i podejmuje się zadania. Ale Lúthien chce mu w tym pomóc, bo wie, że sam nie da rady podołać temu zadniu. Czeka ich razem wielka próba odwagi, hartu ducha i miłości.
Opowieść miłosna śmiertelnego człowieka i nieśmiertelnego elfa zrodziła się w głowie Tolkiena, kiedy był pewnego razu na niewielkiej polanie porośniętej kwitnącym szalejem gdzieś w pobliżu Roos w Yorkshire. Kiedy w 1916 roku wrócił z bitwy nad Sommą we Francji zabrał się za pisanie i w następnym roku powstała opowieść o Berenie i Lúthien. Historia, która wraz z biegiem czasu stała się bardzo istotnym elementem w ewolucji Silmarillionu. Sama opowieść miłosna tych dwojga ludzi także przeszła długi proces ewolucyjny, który przynosił ciągłe zmiany i poprawki.
Christopher Tolkien bardzo drobiazgowo odtworzył tę historię czerpiąc z rękopisów ojca i po raz pierwszy przedstawił tą legendę jako zwarty i osobny tekst wydany w formie książki. Ukazuje on cały wieloletni proces ewolucji Berena i Lúthien począwszy od pierwotnej wersji legendy, a następnie przedstawia fragmenty prozy i napisane wierszem, a więc w różnej formie i narracji. Wszystko to razem ukazuje wszelkie zmiany dotyczące różnych aspektów, rzeczy dodawanych i ujmowanych, które nadawały blasku tej historii lub nieznacznie ją momentami spłycały.
Przed przystąpieniem do właściwej historii Christopher przybliża w przedmowie szereg informacji dotyczących jej genezy powstania, ewolucji, związku z "Silmarillionem" i znaczenie dla całego Śródziemia. Napisał też kilka słów od Dawnych Dniach. Na końcu książki jak zwykle zamieszczony został przez niego spis imion, nazw własnych i geograficznych, które występują w pierwotnych tekstach, oraz niewielki słowniczek zawierający trudne wyrazy angielskie, które odbiegają formami i znaczeniami od wyrazów używanych współcześnie. Podczas lektury czytelnik natknie się także na dziewięć bardzo ładnych kolorowych ilustracji Alana Lee, które urozmaicają czytanie i cieszą oko.
Beren i Lúthien to romans heroiczno-baśniowy, który porusza i ujmuje swoim pięknem, losami bohaterów i wymową. Pokazuje jak wielka i silna może być miłości i ile można dzięki niej przezwyciężyć, jeśli dwie strony bardzo mocno się kochają i chcą ze sobą być. To bez wątpienia najpiękniejsza epicka opowieść miłosna dwojga ludzi przedstawiona w dziełach Tolkiena i zarazem najważniejsza, bo żadna inna nie przeszła takiej ewolucji zmian i nie miała większego znaczenia dla samego pisarza. Polecam się z nią zapoznać.
Ta książka jest cuudnie wydana - uwielbiam na nią patrzeć i zawsze w Empiku biorę ją w łapki. Ale chyba na razie się nie poznamy bliżej, nie mam kiedy :c
OdpowiedzUsuńJak w zasadzie każda książka Tolkiena z Prósa. Bardzo ładnie się wszystkie obok siebie prezentuje i każda z osobna. :)
UsuńWaham się, czy chcę to na półce czy jednak wystarczy mi wziąć Berena z biblioteki. Ale wygląda cudnie i chyba warto jednak mieć własny egzemplarz... To jest jakaś cześć Silmarilionu, w sensie była ta historis w Silmarilionie czy nie?
OdpowiedzUsuńW Silmarillionie jest w formie prozy, ale nie kojarzę która to wersja z kolei. Teraz jak czytałem drugi raz to specjalnie to pominąłem, bo wiedziałem, że będę sięgał osobno po "Berena i Luthien", więc bez sensu czytać dwa razy to samo. I tak, to jest zdecydowanie część Silmarillionu, po prostu z niego wyrwana. COś się dzieje przed nią, coś się dzieje po niej, i to ma związek. A sama w sobie się nadaje pięknie na osobną historię i do książki,i do nakręcenia, podobnie jak "Dzieci Hurina" (które są osobno), czy Upadek Gondolinu (który pewnie też ktoś w końcu wyciągnie) - i to są właśnie takie historie, które można spokojnie wrzucić na ekran, dlatego trochę mnie poirytował Netflixa, że nie skupia się na tym, tylko na ponownym przeniesieniu "WP".
UsuńDobra, to jak będę czytała Silmarilion to też sobie fragmentarycznie odpuszczę, no chyba, że dla przypomnienia :) zależy po co pierwsze siegnę ^^
UsuńLepiej "S" wcześniej, bo będziesz wiedziała, co się działo przed wydarzeniami z "Berenem i Luthien".
UsuńWłaśnie czytam i jestem zachwycona i wydaniem, i treścią. W sumie opowieść jest dobrze znana, choćby z "Silmarillionu", ale interesujące jest przyglądnięcie się ewolucji tekstu. I w sumie Tevildo to nawet trochę żal.
OdpowiedzUsuńNo to fajnie, że się podoba. Ja tak zachwycony nie byłem, bo to już znałem wcześniej, ale robi wrażenie praca nad tym tekstem, te ciągłe zmiany i ewolucje. Robi wrażenie. Bardzo pieszczotliwie dopracowywane przez Tolkiena. A mi Tevildo żal nie było, bo ja wolę jednak psy. :P
UsuńHa! Biorę się za nią już na dniach, tylko skończę z Dickensem :) taki zacny Tolkien na koniec roku :)
OdpowiedzUsuńHehehe, ja już chcę zacząć z tym Dickensem od jakiegoś czasu, ale coś mi to nie idzie. :)
UsuńBędę brać się za to w przyszłym roku, ale najpierw Silmarillion, którego już się nie mogę doczekać, a potem Atlas Tolkienowski :)
OdpowiedzUsuńOdpuść sobie w "S" tego "B i L", bo stracisz sobie przyjemność, jak będziesz sięgała po osobną książkę. Tylko sobie przewertuj ilustracje w "S", bo są bardzo ładne i od Nasmitha, a tutaj od Alana Lee, więc można sobie niejako porównać dwóch artystów do jednej historii. ;)
Usuń