wtorek, 19 grudnia 2017

ARTEMIS - Andy Weir [recenzja]

Tytuł oryginału: Artemis
Wydawnictwo: Akurat
Tłumaczenie: Radosław Madejski
Liczba stron: 415
Gatunek: Science fiction, thriller
Moja ocena: 3+/6

"Pierwsze miasto na Księżycu"

Andy Weir to amerykański pisarz, który w ostatnich miesiącach stał się bardzo sławny za sprawą swojej bestselerowej książki o Marku Watney'u uwięzionym na Marsie. Wielu autorów może pozazdrościć tej popularności, tym bardziej że wspomniany "Marsjanin" to debiut pisarza, i to tak bardzo udany, że szybko dowiedziano się o nim na całym świecie i doczekał się też szybkiej i udanej ekranizacji, z Matem Damonem w roli głównej. Długo nie trzeba było czekać na pojawienie się kolejnej książki Amerykanina. A że od dzieciństwa pasją autora jest kosmos, tak więc i teraz ponownie zebrał swoich bohaterów i rzucił daleko w odmęty Wszechświata.

Artemis to pierwsze i jedyne założone jak dotąd miasto na Księżycu, złożone z pięciu ogromnych, sferycznych budowli w kształcie baniek (i tak też są nazywane), które są do połowy osadzone w skalistym gruncie Księżyca i mają kilka różnych poziomów. Wszystkie wspólnie połączone ze sobą korytarzami tworzą z paroma niewielkimi ośrodkami położonymi nieopodal jedno miasto. Bańki różnią się między sobą. W jednej są sami technicy i specjaliści, w innej zaś coś na kształt ośrodków wczasowych, gdzie znajdują się hotele, sklepy itp. Każdą z nich charakteryzuje coś innego. Większość ludności stanowią tutaj robotnicy, miliarderzy i turyści. Życie w Artemis jest drogie i ciężko się tu dostać, ale samo przebywanie na Księżycu ma niewątpliwie wiele nieodpartych walorów, które docenia każdy, kto tutaj się pojawi. 

W tym księżycowym mieście od szóstego roku życia mieszka dwudziestosześcioletnia Saudyjka, Jasmine 'Jazz' Bashara. Dziewczyna jest kontrowersyjna i skonfliktowana z ojcem, ale zarazem bardzo bystra i zaradna. Jest doręczycielką, która dodatkowo dorabia sobie drobnym przemytem, ponieważ marzy jej się kupno większego mieszkania i życie w lepszych warunkach. Poznajemy ją w momencie, kiedy oblewa egzamin uprawniający ją do oprowadzania turystów po Księżycu, co jest bardzo zyskownym interesem. Sfrustrowana Jazz nie może pogodzić się z porażką i utratą możliwości poprawy swojego życia. Nie godzi się z tym tak bardzo, że gdy od znajomego biznesmena dostaje propozycję udziału w solidnie opracowanym przestępstwie, za co ma dostać bardzo duże wynagrodzenie, nie waha się ani trochę i zamierza wziąć w nim udział. Nie wie jednak, że doprowadzi ją to do znacznie większego niebezpieczeństwa niż sobie wyobrażała i zostanie wciągnięta w polityczną rozgrywkę, która mocno zagrozi życiu Jasmine, jej ojca i mieszkańców Artemis

Wiele osób porównuje razem Artemis i "Marsjanina" chociaż tak naprawdę niewiele łączy obie te książki. Poza tym samym autorem, narracją pierwszoosobową i niezależnym, inteligentnym i pomysłowym bohaterem cała reszta jest tutaj całkowicie różna. Inne jest miejsce i całe jego środowisko, zupełnie odmienna fabuła, inne też są postaci - główni bohaterowie, poza tymi trzema wymienionymi już atrybutami, też się znacznie różnią i to niestety na niekorzyść najnowszej książki Weira, bo Jasmine, przynajmniej w moim odczuciu, wypada tutaj co najwyżej przeciętnie. Autor zdecydowanie chciał stworzyć kobiecą wersję Marka Watney'a, co niemal w ogóle mu się nie udało, bo nie ma już ona niestety tego blasku i nie porywa tak bardzo. Poza tym bohaterka jest momentami bardzo irytująca, jest zbyt mocno pewna siebie i chociaż tak bardzo inteligentna to zachowuje się czasami głupio i jak dzieciak. 

Duży udział ma też w tym fabuła, która jest z mniejszą porcją sensacji i elektryzujących momentów. Jasmine ma tę przewagę nad Markiem, że nie przebywa na Księżycu sama, więc może być bardziej harda, odważna i nie musi się obawiać, że jest zdana tylko na siebie. Z góry wiadomo, że nie skończy się to dla niej tragicznie, chociaż jej życie jest zagrożone i wokoło pojawi się kilka trupów. W "Marsjaninie" to przetrwanie nie było wiadome aż do końca i czuć było ciągle ten przyjemny dreszczyk emocji, który wyzwalał się w czytelniku jeszcze silniej dzięki świetnie poprowadzonej narracji pierwszoosobowej, za sprawą której Mark do nas przemawiał, co wszystko razem spowodowało, że książkę czytało się jak na szpilkach i z ogromnym zainteresowaniem. Czytając najnowszą pozycją autora nie poczułem teko dreszczyku nawet na moment.

Artemis ma zdecydowanie więcej minusów niż plusów, co czyni ją lekturą nieco tylko lekko ponad przeciętną. Nudne i żmudne opisy, które pojawiły się mniej więcej w połowie doprowadziły do tego, że w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie odleciałem i nie do końca wiedziałem, co czytałem, ale nie za bardzo się tym przejmowałem. Tylko że nie było tak cały czas. Początek zapowiadał się naprawdę dobrze, bo Artemis zostało stworzone na podobnym silniku science fiction, co "Marsjanin", gdzie bardzo dobrze i ciekawie została przedstawiona warstwa techniczna i warunki na Księżycu. Wszystkie te opisy jak funkcjonuje miasto i jego mieszkańcy, jakimi prawami się rządzą, jakim sprzętem posługują, jak wygląda prawo, wymiany finansowe  to wszystko było ciekawe i przede wszystkim bardzo realnie przedstawione. Humor i dialogi też całkiem niezłe. Niestety jednak później ta część, która objawiała więcej z cech charakterystycznych dla thrillera, zaczęła coraz bardziej kuleć i obniżać loty, co w ostatecznym rozrachunku odbiło się mocno na mojej ocenie tej książki. Takich thrillerów wykorzystujących elementy science fiction czytałem już sporo i często były one lepsze od niej, więc nie zrobiła na mnie wrażenia. 

Ogólnie rzecz biorąc nie uważam czasu spędzonego z Artemis za stracony, bo wiedziałem, że ciężko będzie przebić "Marsjanina", ale chciałem się przekonać, czy Andy Weir ma ten dryg do pisania i ponownie uda mu się mnie zainteresować i wyzwolić więcej niesamowitych emocji, czy to tylko jednorazowa rozrywka była. Cóż, zainteresować się przez chwilę udało, a ja odbyłem podróż do ciekawego księżycowego miasta. Ale jakbym miał do niego ponownie wrócić to już na własnych warunkach i zdecydowanie przechadzałbym się po nim samotnie, a nie z jego bohaterami. Książka dobra dla niezaprawionych czytelników lub takich, którzy nie czytali jak dotąd debiutu autora i można ich jeszcze zaskoczyć. Reszta niech czyta tylko na własne ryzyko.

Za książkę dziękuję księgarni Tania Książka.
Więcej nowości znajdziecie na ich stronie.


16 komentarzy:

  1. Ciężko nie porównywać tych dwóch pozycji, zwłaszcza, że debiut wysoko ustawił poprzeczkę. Jednak nie bawiłeś się aż tak dobrze jak zapowiadałeś☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, nie sposób nie porównywać biorąc pod uwagę poziom debiutu. Ale nie chodzi mi o to, że to nie słuszne, tylko że po prostu samo porównywanie sprowadza się do poziomu widowiska i zadowolenia, bo inaczej ciężko. Dla mnie, jak wspomniałem, obie książki łączy tylko autor, narracja i kilka cech wspólnych głównych bohaterów. Bo cała reszta jest całkiem i inna i w przypadku "Artemis" znacznie słabsza. :) I zdecydowanie nie bawiłem się tak dobrze. :)

      Usuń
  2. To ja się chyba jednak wezmę najpierw za Marsjanina, a potem ewentualnie pomyślę o Artemisie ;) Oglądałam film z Marsjaniniem i bardzo mi się podobał, dlatego chciałabym w końcu przeczytać i książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak odbierzesz książkę po filmie, bo to idealna lektura była właśnie do wrzucenia na ekran i już tego dreszczyku wywołać u Ciebie się nie da. Ale wierzę, że mimo to książka się też dalej spodoba. Dla mnie "Marsjanin" to jedna z naj książek ubiegłego roku. Bardzo dobra pod każym względem.

      Usuń
  3. "Marsjanina" jeszcze nie czytałam, ale widzę, że jak już będę się sięgać po Weira to wezmę właśnie jego debiut, a nie Artemisa...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli kupa do pominięcia ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem to porównanie do "Marsjanina" jest całkowicie zasadne (sam to zresztą też robisz :D), bo niestety, ale po tak udanym debiucie, czytelnik ma nadzieję na coś równie dobrego (bo lepszego już chyba by się nie dało :D). Właściwie zgadzam się z Twoją recenzją, sama mam podobne odczucia. "Artemis" niestety to dość przeciętna książka, która wybiła się tylko dzięki nazwisku autora i sukcesie jego debiutu. Szkoda, wielka szkoda, bo czekałam na tę książkę i liczyłam na coś lepszego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja tak ogólnie. A mi chodzi o takie bardziej konkretne. Owszem, są czynniki wspólne i się je widzi na pierwszy rzut. Ale poziom tych książek jest w ogóle nie porównywalny jak dla mnie. I to już mi wystarczy, żeby to pomijać. Po prostu. Marsjanin - tak. Artemis - nie. I tyle. ;) Ale ja tam autorowi szansę jeszcze dam na pewno i sprawdzę kolejną. Tylko już może tym razem nie tak szybko przy premierze. ;)

      Usuń
  6. Czytając Twoją opinię widzę, że rzeczywiści Artemis bardzo Cię zawiódł.
    W wielu punktach się z Tobą zgodzę, szczególnie w tym, że autor próbował ubrać w jeden garnitur dwie postacie. Niestety dla Jazz to kompletnie nie wyszło.
    Dla mnie największym problemem książki chyba były jednak oczekiwania. Po fenomenalnym "Marsjaninie", chciałam poczuć ponownie ten dreszczyk emocji. A tu była zwykła "przegalopowana" przygodówka. Ogólnie nie było tak źle i gdyby nie oczekiwania pewnie książkę więcej osób (łącznie ze mną) oceniłoby lepiej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie spodziewałem się takiego poziomu jak w "Marsjaninie", ale żeby chociaż było bardzo dobrze. Nie było, natomiast autora nie skreślam na pewno i jeszcze sięgnę po jego książkę, która pewnie pojawi się w gdzieś w 2019, tak myślę.

      Usuń
    2. Dla mnie było przeciętnie. Parę rzeczy mi się podobało, parę było średnich no i kilka było do bani.
      Jakby jednak była to pierwsza książka, a po niej przyszedł "Marsjanin", to byśmy pisali, że autor poczynił postęp i przypuszczam, że gro ludzi, którzy zaczną przygodę od Artemisu będzie zadowolonych.

      Usuń
    3. Pewnie tak. Ale nie była, więc obniżył loty, niestety. Zobaczymy, co dalej. Oby do niego dotarło, że wyszło mu słabo. ;)

      Usuń