środa, 16 sierpnia 2017

BEHEMOT - Peter Watts [recenzja]

Tytuł oryginału:  ßehemoth: ß-Max; ßehemoth: Seppuku
Cykl: Trylogia Ryfterów (tom: 3)
Wydawnictwo: Ars Machina
Liczba stron: 527
Gatunek: Science fiction, hard science fiction, postapokalipsa
Moja ocena: 3+/6








Trylogia Ryfterów to mocne sf, które zacząłem czytać – uwaga! – w 2013 roku. Drugi tom przeczytałem w 2014 i dopiero teraz, po 3 latach postanowiłem wrócić i zakończyć ten cykl. Dlaczego tak? Ano dlatego, że o ile „Rozgwiazda” była dla mnie niemal pod każdym względem fenomenalna, o tyle „Wir” już nie bardzo, bo mimo że obie książki łączy ten sam wątek fabularny, w wykonaniu niemal całkowicie się różnią. W pierwszej części mamy świetną mroczną, gęstą i klaustrofobiczną atmosferę, gdzie akcja dzieje się w morskich głębinach i przypomina coś na zasadzie mocnego thrillera psychologicznego połączonego z techniczno-naukowym zapleczem (bardzo podobna książka do "Kuli" Crichtona, której ekranizacja o tej samej nazwie jest chyba jednak bardziej znana niż jej literacka wersja). Druga zaś rozgrywa się w pełni na lądzie i jest już w zasadzie tylko nastawiona na technikę i naukę mocno opierając się na globalnej sieci i akcie zemsty głównej bohaterki - co już mniej mi się podobało, chociaż nie mogę powiedzieć, że lektura była zła, tylko po prostu mniej emocjonująca i satysfakcjonująca. No i tak jakoś do ostatniej części mnie przez to nie ciągnęło, bo byłem przekonany, że będzie jeszcze gorzej. Ale w końcu sięgnąłem i sprawdziłem. I nawet na początku byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo Behemot ma w sobie coś z "Rozgwiazdy", ale potem okazało się, że jednak jest hybrydą obu wcześniejszych książek i ostatecznie dla mnie ta część wypadła najsłabiej.

Minęło pięć lat odkąd Lenie Clarke wyszła z głębin oceanu z potężnym mikrobem wywołującym potężną epidemię na całym świecie. Państwa będące kiedyś światowymi potęgami upadły, a rodzaj ludzki stoi na skraju wymarcia. Ale gdzieś na dnie oceanu atlantyckiego, na stacji Atlantyda, Lenie, ryfterzy i ludzie z korporacji odpowiedzialni za epidemię, zdołali się ukryć. Niegdyś wielcy wrogowie, teraz korpy i ryfterzy zdołali się dogadać i niechętnie żyją razem sądząc, że w tym miejscu, głęboko pod wodą, Behemot nie zdoła się dostać. Niestety konflikt między obiema grupami wisi w powietrzu, a Behemot znajduje sposób, żeby dostać się między nich. Dręczona wyrzutami sumienia Lenie Clarke i jej psychopatyczny kompan, Ken Lubin, nie mają zamiaru się poddawać i uznają, że najlepszym sposobem na przetrwanie jest bezpośredni atak, więc wychodzą na ląd i podejmują odpowiednie działania, żeby zniszczyć mikroba i związane z nim zagrożenia.

Behemot, co można wywnioskować już po samej fabule, łączy ze sobą elementy wspólne dla obu wcześniejszych tomów i podzielony jest też na dwie części. Pierwsza to "B-max", gdzie akcja toczy się podobnie jak w "Rozgwieździe" w morskich głębinach - ryfterzy tkwią w zamkniętej bazie razem ze znienawidzonymi korpami i próbują przetrwać, mimo że czuć w powietrzu wyraźnie napięcie, a już niedługo okazuje się, że Behemot jednak znajduje sposób, żeby się tam pojawić, więc trzeba szukać kolejnego rozwiązania, jak przetrwać. Druga to "Seppuku" i tu analogicznie do drugiego tomu akcja przeniesiona jest na powierzchnię ziemi, gdzie Lenie i Ken chcą dotrzeć do źródła epidemii i je zniszczyć, ale w międzyczasie wplątują się w jeszcze większy konflikt, gdzie kluczową rolę odgrywa kolejny, właśnie tytułowy patogen. Ogólnie więc wygląda to tak, że nie tyle sama atmosfera, co już wątki z tej części mocno przypominają te występujące w poprzednich dwóch tomach, ale w wykonaniu jest to już niestety słabsze i w zasadzie nic nowego autor nie wnosi.

Czytając tę książkę byłem mocno rozbity. Z jednej strony klimat pierwszej części, który bardzo mi się podobał, z drugiej jednak nieco zmian, które autor tam wprowadził nic szczególnie ciekawego nie wnosząc, a dołożył jeszcze drugą część z kolejnym patogenem i akcją na lądzie, przy czym to wszystko tak napisane, że książka, mimo iż bardzo logicznie i pomysłowo napisana i ukończona, nie potrafiła wywrzeć na mnie wrażenia i się spodobać. Pozycja jest mocno naukowa, więcej tu science niż fiction i o ile lubię jak mi się od czasu do czas nieco bardziej niż normalnie pobudza synapsy podczas czytania, to tym razem jednak do literackiego podniecenia było daleko, a nawet powiedziałbym, że tą nauką byłem przesycony. Momentami nie wiedziałem, czy czytam fantastycznonaukowy majstersztyk, który nie jest w stanie mnie zachwycić, czy po prostu totalny naukowy bełkot, który po prostu skutecznie ten zachwyt hamuje. Trzeba być naprawdę cholernie mocno skupionym i wypoczętym, żeby siąść do tej lektury i poświęcić jej swój czas. Jeśli czytaliście książki Stephensona , np. omawiane przeze mnie kiedyś "7EW", to mieliście przedsmak hard sf, które u Wattsa jest znacznie bardziej hardkorowe. Nie zrozumcie mnie źle, bo ta warstwa naukowa ogólnie rzecz biorąc w wykonaniu autora stoi zawsze na najwyższym poziomie i robi wrażenie, bo jest rzetelna i przekonująca - wystarczy sięgnąć z tyłu książki i przeczytać ciekawe posłowie autora, który przedstawia wszelkie źródła i uwagi, i widać zna się na rzeczy, bo jest specjalistą w swojej dziedzinie (jest biologiem morskim) i odwołuje się swoimi pomysłami do aktualnych odkryć pokazując, co już jest na świecie, ale jeszcze się o tym nie mówi, co może być i co raczej jest niemożliwe w najbliższym czasie -  tylko że historia, która dzieje się w tej książce po prostu do mnie nie przemawia. Pomysły bardzo dobre i ciekawe, ale wykonanie średnie. Akcja mało ciekawa i powolna, narracja nie porywa, a ta potężna warstwa naukowo-techniczna bardziej przytłacza, niż zachwyca.

Ponadto książka ma bardzo specyficzny klimat i nie jest dla osób, które lubią w powieściach humor, bo tutaj go nie znajdą. Książka jest prowadzona niemal w pełnej powadze i melancholii, jest przygnębiająca, ponura, często drastyczna, gdzie nadzieja na poprawę świata wisi na włosku a uczucia względem drugiego człowieka są tak śliskie i ograniczone, że nie sposób mówić o głębszych pokładach emocji, a jak już to tylko o tych negatywnych. Chroniczne niebezpieczeństwo przystopowało stres postaci, które już się do niego przyzwyczaiły i wydają się być mocno zepsute w środku i pozbawione pozytywnych emocji. Ludzie są drażliwi, wielu nie może znieść fizycznego kontaktu, występują agresorzy, psychopaci, jednostki samodestrukcyjne i patologiczne, czyli ogólnie rzecz biorąc socjopaci. Lenie Clark, Achilles Desjardins i Ken Lubin to właśnie one, główne postaci, które za nic nie uchodzą za pozytywne. Może mają pozytywne przejawy, jakieś wyrzuty sumienia jak u Lenie, ale tak naprawdę każdy jest tutaj zepsuty do szpiku kości i żyć z takimi ludźmi byłoby przerąbane. Psychologia postaci w wykonaniu autora jest ogólnie bezbłędna i ta ponura, depresyjna atmosfera wokół nich niewątpliwie daje się we znaki i jest bardzo dobra. Tyle że to chyba był zły pomysł, żeby sięgać po taką książkę w okresie, kiedy za oknem pełno słońca, które ładuje w moje ciało wiele dawek witaminy D wywołującej  pozytywne stany emocjonalne. Ale już za późno. Chociaż i tak myślę, że mi po prostu zwyczajnie w świecie ten cykl w pewnym momencie przestał "leżeć", a zaczął męczyć i nudzić, i nic na to nie poradzę.

Podsumowując, Behemot to książka, która logicznie wykańcza cykl posiadający świetnie dopracowaną warstwę naukową i psychologiczną, bardzo dobrą mroczno-depresyjną atmosferę, interesujące odniesienia do najnowszych odkryć i ciekawe pomysły, ale jednocześnie ta część jest tylko dopełnieniem trylogii, która nie wnosi do niej nic nowego, powiela wcześniejsze wątki, akcja nie porywa, tylko wywołuje znużenie i nudę, a ogrom techniczno-naukowych idei i wizji w rzeczywistości tylko przytłacza.

Trylogia Ryfterów:
1. Rozgwiazda
2. Wir
3. Behemot

PS: Normalnie się zmęczyłem podczas pisania tych kilku zdań, a i tak po ich przeczytaniu myślę, że wyszedł z tego niezrozumiały bełkot, który będzie bardziej jasny chyba tylko dla tych, którzy książkę czytali. Ale bo z tym "Behemotem" to tak jest - niby świetny autor, którego już przecież wcześniej poznałem i zrobił wrażenie, niby książka wygląda ciekawie, mądrze i przekonująco, ale już po przeczytaniu tego i weryfikacji stawiam sobie pytanie "no dobra, ale gdzie te wow, skoro wynudziłem się jak cholera i niecierpliwie wyczekiwałem końca?".

2 komentarze:

  1. Czasami mam chęć na takie ponure klimaty, balansujące na granicy znielubienia. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sięgnij po "Rozgwiazdę" - to 1 tom i jest świetny. Niestety potem dalej jest gorzej, ale może nie dla Ciebie, i też w sumie niekoniecznie musisz to czytać jakby co. ;)

      Usuń