wtorek, 7 czerwca 2016

HOTEL NEW HAMPSHIRE - John Irving [recenzja]


Tytuł oryginału: The Hotel New Hampshire
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 595
Gatunek: Czarna komedia, dramat obyczajowy, literatura współczesna zagraniczna
Moja ocena: 5/6

"Życie jest na serio, a sztuka dla frajdy*"


Hotel New Hampshire to powieść opowiadająca o rodzinie Berrych, których historia zaczyna się od romansu między Winem Berrym i Mary Bates. Poznali się w pensjonacie Aburthnot-Na-Przymorzu, gdzie też się w sobie zakochali i postanowili związać na zawsze. Na świat przyszła piątka ich dzieci: Frank, Franny, John, Lilly i Jajo. Średni z nich, czyli John, jest narratorem odkrywającym przed nami losy swojej rodziny. Najważniejszym wydarzeniem w historii Berrych, i momentem, od którego zaczyna się najważniejsza część fabuły jest wykupienie przez Wina starej szkoły dla dziewcząt i przerobienie jej na hotel. Od tego wydarzenia poznajemy familię w codziennych przeróżnych sytuacjach; raz śmiesznych, raz smutnych, często też i nerwowych. Widzimy jak radzą sobie z prowadzeniem hotelu, jak wygląda ich życie poza hotelowe i jak wyglądają ich relacje z przeróżnymi osobami, które napotkają na swojej drodze (a są to między innymi zgwałcone kobiety, prostytutki czy radykałowie).


To druga pozycja Johna Irvinga, którą miałem okazję poznać, i ponownie jestem pod wrażeniem jego kunsztu. Proza tego autora jest z jednej strony prosta, bo opowiadająca o losach ludzi w codziennych sytuacjach - tutaj rodziny prowadzącej hotel, z czym związane jest wiele wesołych scen. Z drugiej jednak strony jest to proza bardzo ujmująca, mądra i nierzadko wzruszająca. Wiele tematów przewija się przez tą książkę: sport, pisarstwo, druga wojna światowa, Wiedeń lat 50., odmienność seksualna, radykałowie chcący zmienić świat, antysemityzm, kazirodztwo, samobójstwo. Tematami przewodnimi są jednak gwałty na bezbronnych kobietach oraz ciągłe poszukiwanie samospełnienia i swojego miejsca w życiu.

Charakterystyczne w książkach Irvinga są kwestie i wydarzenia dotyczące seksu i odmienności seksualnej. Poza tym, że dość często pojawiają się sceny erotyczne (prostytucja to rzecz normalna u tego autora), pojawiają się też kwestie dotyczące homoseksualizmu, biseksualizmu i transseksualizmu. Wobec tego sięgając po prozę Irvinga, gdzie temat seksu jest rzeczą absolutnie konieczną do umiejscowienia w fabule, i autor często epatuje ostrymi i absurdalnymi scenami - i w wykonaniu heteroseksualnych, i w wykonaniu osób innej orientacji - trzeba się liczyć z tym, że odbiór twórczości tego pisarza może być dla wielu całkowicie różny i dla części na pewno niestrawny. Specyficzny jest też humor Irvinga; niektóre sceny z udziałem jego bohaterów są komiczne, a nawet i wręcz absurdalne. Ale bynajmniej nie chodzi tutaj o małpowanie, bo za tym wszystkim skrywa się powaga i istotne do przekazania treści. Autor ma bardzo dobre wyczucie i drobnymi niuansami wprawia w zachwyt, doprowadza do śmiechu albo mocnego wzruszenia. Balansuje jak cyrkowiec przechodzący po linie, między głęboką powagą, a przesadnym absurdem, dając do zrozumienia, że sztuka jest dla frajdy, ale życie jest tylko jedno i trzeba uważać, żeby przypadkiem nie upaść tak, że już nigdy nie będziemy w stanie się podnieść. Irving dowodzi, że żyć, tak jak i jeść, powinno się prosto, ale smacznie. 

"Franny leżała u siebie w pokoju, a z nią moja sztanga (obie nietknięte).**"

Do mnie osobiście mocno przemawia literatura Johna Irvinga, bo jest to autor, który w dość kontrowersyjny sposób (często w krzywym zwierciadle) pokazuje poważne problemy ludzi  nie atakując czytelnika ich nadmiernym patosem. Autor jest świetnym obserwatorem, dostrzega wszystkie nieprawidłowości naszego świata, które nas otaczają, i pisze o nich odważnie w swoich książkach. Pokazuje, że w gruncie rzeczy każdy z nas ma jakieś problemy, często dla wielu banalne, ale dotykające mocno i nierzadko długotrwale. Pokazuje też, że każdy z nas poszukuje swojego miejsca, szczęścia i miłości w życiu i trzeba o nie walczyć. W Hotelu..., tak jak w życiu, bohaterowie muszą sobie ciągle radzić ze wzlotami i upadkami, z przeciwnościami losu, z bolesną stratą, niepowodzeniami, smutkami, krzywdą fizyczną, wszelkimi uchybienia, skrzywieniami psychicznymi i niesamowitymi sytuacjami, czyli wszystkim tym, co powoduje, że doświadczamy życia w pełnej krasie i tylko od naszej silnej woli i chęci zależy, czy stajemy się bardziej zahartowani i idziemy przez to życie ciągle walcząc, ale z podniesionym czołem, czy przygnieceni jego ciężarem ze spuszczoną głową zaledwie się snujemy. 

Cieszy mnie fakt, że natknąłem się na książki tego autora akurat teraz, kiedy jestem dojrzałym i znacznie bardziej doświadczonym człowiekiem. Kilka lat wstecz, kiedy byłem nieopierzonym w literaturze młodzikiem, szukającym jedynie rozrywki, taką literaturą Irvinga czy Steinbecka najzwyczajniej w świecie rzuciłbym w kąt i zrażony "małpowaniem" i niezbyt ciekawą fabułą pewnie już bym do niej nie wrócił. I byłby to niewybaczalny błąd, bo jest to literatura pobudzająca intelektualnie, emocjonalnie i duchowo, czyli literatura z najwyższej półki. A taką warto znać. Generalnie rzecz biorąc wygląda na to, że kolejny John zaczął zdobywać mnie swoją twórczością. Najpierw był John R. R. Tolkien. Potem John Steinbeck i John Brunner. Teraz dołącza do nich John Irving. Serdecznie polecam bardziej wymagającym czytelnikom zapoznać się z tym autorem. Na pewno tego nie pożałujecie.

"Trener Bob zawsze znał tę prawdę: trzeba się nabawić nieuleczalnej obsesji. 
I bez obawy mijać otwarte okna.***"


*John Irving, Hotel New Hampshire, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015,, s. 273
**tamże, s. 297.
***tamże, s. 595



Za książkę serdecznie dziękuję  wydawnictwu Prószyński i S-ka. :)

Książka przeczytana w ramach wyzwania: "Czytam opasłe tomiska".

38 komentarzy:

  1. Czytałem dobre kilka lat temu i teraz widzę, że najlepiej czytać recenzje już po czytaniu książki. Można spojrzeć na lekturę w zupełnie innym świetle i teraz mam chęć na powtórkę, a czytałem będąc "nieopierzonym w literaturze młodzikiem" :) Tak czy inaczej również polecam.


    Pozdrawiam,
    rumcajs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem lepiej, masz rację. Przed samą książką przeczytałęm dwie recenzje, które zachęciły mnie do jej przeczytania. W niedzielę, po skończeniu, przeczytałem je ponownie, kiedy wiedziałem, o czym obie recenzentki faktycznie piszą, i zdecydowanie lepiej te recenzję oceniam. :)

      Hehehe, ta, kolejny z moich zwrotów. Przyzwyczaj się. :) Rozumiem, że ten anonimowy, który pisał co jakiś czas, to byłeś właśnie Ty. :)

      Usuń
    2. Z tego co pamiętam to dodałem może 2 komentarze, jeśli było więcej to nie moje :)

      Usuń
    3. To pewnie Twoje, bo więcej anonimów nie kojarzę. Ale widzę, że już się podpisałeś. :)

      Usuń
  2. Jeszcze do kolekcji Johnów dołącz Johna Brunnera, a w przyszłości - mam nadzieję - także Johna Fowlesa z "Magiem" i Johna Williamsa z "Profesorem Stonerem" ;) Masz rację w tym, co mówisz o dojrzałości w odbiorze Irvinga, bo ja też dawniej doceniłbym go znacznie mniej, a może nie tyle nie docenił, co mniej zrozumiał i nie miał naturalnej możliwości polubić. A to przecież niesamowite, ile Irving potrafi wycisnąć z codzienności i jak mocno ją jednocześnie zakrzywić (O! To zdanie jest dobre, muszę użyć w recenzji ;p).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże mogłem zapomnieć! Oczywiście, że jeszcze John Brunner! Już dopisałem. :) A co z Fowlesem i Williamsem, zobaczymy. Tego "Stonera" chciałem już kupić na zeszłych targach w Katowicach, ale myślałem, że będzie w przecenie, a nie był, więc odłożyłem to na potem. Ale akurat tę książkę przeczytam na pewno, o czym już zresztą pisaliśmy kiedyś. :)

      Usuń
  3. Czyli lektura, tak jak się spodziewałam, była udana i pełna emocji :) Świetnie! Irving doskonale wpisuje się w nurt literatury pięknej, poważnej, a przy tym tak wspaniale kluczy, dodając trochę z komedii, trochę z dramatu i nadal pozostając w granicach dobrego smaku. Przynajmniej moim zdaniem, bo, jak słusznie zauważyłeś, jego prozę można odbierać bardzo różnie. Właśnie przez to śmiałe poruszanie tematyki seksu i odmienności. Ale zwróć uwagę, że Irving nie czaruje erotyzmem, nie pokazuje tylko tego, jaki seks jest świetny. Nie, on przedstawia go jako bolesne doświadczenie! Gwałt, maraton seksualny, a nawet pierwsze erotyczne doświadczenia z prostytutką. Dopiero spokojne uczucie przynosi spełnienie i szczęście. Więc jeśli ktoś mi powie, że Irving pisze o seksie tylko po to, żeby pisać, to chyba się z tym kimś pobiję! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. Pełno emocji. Jak przy "Garpie". :) Dokładnie. O to chodzi, że Irving pokazuje seks w całej palecie kolorów. Przecież seks to nie jest stereotyp, nie robi się go tylko w jeden sposób. Nie dla każdego jest świetny, nie dla każdego jest grzeczny, szybki, w domu itp. Pokazuje, że seks, mimo iż bardzo intymny i ważny, może być w różnym świetle. Ciężko to jednak wytłumaczyć osobom, które nie czytały, a pisze w recenzji, że jest tego sporo, bo takie osoby myślą pewnie, że to 50 twarzy Grey'a tylko z przesłaniem. :P
      Ja się generalnie obawiałem występowania odmienności seksualnej w jego prozie, jak tak czytałem recenzje. Ale jest to w taki sposób przedstawione, że nie czuję się zniesmaczony, bo dostrzegam w czym rzecz.

      Usuń
    2. Nigdy nie jest to tylko akt, dla samego aktu, by epatować scenami seksu, bo to przecież takie modne, jak wspomniane "50 twarzy Grey'a". Irving pokazuje piękne ale też mroczne strony erotyzmu, błędne decyzje, nasze małe grzeszki i skrzywienia. Przecież relacja Johna i Franny to coś, co w społeczeństwie piętnujemy. Jednak Irving pokazał to w tak cudowny sposób, że nie odczuwałam żadnego obrzydzenia ani zmieszania. Oni sami zresztą zdawali sobie sprawę, że ta miłość to jakaś okrutna pomyłka matki natury. Ta relacja pokazuje kolejny poziom psychiki bohaterów, a to czyni z Irvinga prawdziwego mistrza.

      Wiesz, gdyby Irving był jakimś starym, obleśnym dziadem (Bukowskim na przykład:P), który jara się scenami lesbijskiego seksu, to ta odmienność byłaby niesmaczna a przy tym zupełnie nierealistyczna. Chociaż jego bohaterowie to dziwacy, nie można im odmówić, że są z krwi i kości. Nie zdziwiłabym się, gdybym spotkała taką niedźwiedzicę Susie czy Robertę Muldoon. Bo to zwykli ludzie, z problemami i pragnieniami, tacy jak w naszym świecie. Za to tak kocham Irvinga - jego powieści pokazują nam inność w zwariowany sposób, ale przy tym uświadamiają, że to przecież norma, tylko w troszkę innym wydaniu :)

      Usuń
    3. Dokładnie tak. W zasadzie poruszyłaś wątek, który sam chciałem wspomnieć biorąc pod uwagę, że odpowiesz na mojego posta. Moim zdaniem ten stosunek Johna i Franny nie jest piękny, ale na pewno spojrzałem na to w nieco inny sposób, nie piętnujący. Do tej pory by było to dla mnie kompletnie nie zrozumiałe i nie do przyjęcia "jak tak można z rodziną". Ale w gruncie rzeczy to się ciągle opiera o te podkreślenie odmienności ludzkiej. Dla mnie to jest nie do pojęcia, a ktoś inny nie widzi w tym żadnego problemu. I fajnie to Irving pokazuje, rzeczywiście bez obrzydzenia.

      Masz rację. A są tacy pisarze, którzy piszą jakby na chama chcieli coś takiego wcisnąć do fabuły i obrzydzić. Czasami Masterton, którego książki bardzo lubię, sceny seksu czyni takimi naprawdę niesmacznymi i bynajmniej nie ma to nic wspólnego z moją tolerancja danej czynności, tylko stylem pisania.
      Z niedźwiedzicą też bardzo ciekawa forma samotności przekazana. Ona w sumie od początku do końca była dla mnie jedną wielką tajemnicą.
      Mi się bardzo podobają takie drobnostki, wstawki, które daje w tekście, że mnie rozkłada na łopatki, albo do wzruszenia, albo do śmiechu. Ja na przykład za każdym razem się szczerzyłem jak widziałem "co?" od Jaja. :D Nie punktuję sobie w notatniku, bo sporo takich pojedynczych pierdół, które wywołują różne emocje. :)

      Usuń
    4. Związek Franny i Johna jest zły, oni o tym wiedzą, Irving o tym wie, ale trzeba o tym napisać normalnie. Bo to przecież ludzie, popełniają błędy, nie są jakimiś zwyrodnialcami, którzy myślą tylko o tym, by przekraczać granice. I może po to Irving o tym pisze - żeby zwykli zjadacze chleba zrozumieli, że takie rzeczy też się dzieją i to dzieją się wśród nas, wśród ludzi. Trochę bałam się, że postanowi uwikłać ich w jakiś chory związek, ale rozwiązał to doskonale. Surrealistycznie i bardzo symbolicznie.

      Masterton do doskonały przykład. Pamiętam, że jeszcze w liceum kupiłam ojcu jego książkę w prezencie. Kiedy zaczęłam ją czytać stwierdziłam, że ten facet ma spory, spory problem z wizerunkiem kobiety. Czytając go dalej przekonałam się, że miałam rację. Wielkie piersi, ciemne sutki i oczywiście rozwiązłość. Kobiety ubrane w spódniczki i najlepiej nie ubierające majtek. Zawsze chętne i gotowe. Nie widzę najmniejszej potrzeby, żeby czytać o takich bohaterkach, które bardziej przypominają gwiazdy porno niż zwykłe kobiety. I, tak jak u Ciebie, nie jest to związane z moją tolerancją na takie ekstremy. Bukowski (że tak pozwolę się znowu na niego powołać) pisze o wkładaniu dorsza w dupę, o wszelkich możliwych wydzielinach i jest niesmaczny. Ale to ma sens. Niesmaczne opisy Mastertona sensu nie mają.

      Bardzo podobała mi się postać niedźwiedzicy, jej całkowite zagubienie w świecie i lęk przed ludźmi. I cieszy mnie to zakończenie, gdzie wszyscy są szczęśliwi:)
      Irving ma prawdziwy talent do pisania one-linerów. "Mijaj zdrów otwarte okna", "Smutek zawsze na wierzch wypływa", "Życie jest na serio, a sztuka dla frajdy" - to są po prostu genialne cytaty, które po latach mogą przypomnieć cudowne chwile z tą książką. I jest przy tym cała masa śmiechu, ale też łez, smutku. Kiedy Jajo umarł byłam zszokowana, ale kiedy Irving rozprawił się z Lilly nie dałam rady nie uronić łzy. Myślę, że będę wracać do tych powieści przez lata :)

      Usuń
    5. Dokładnie tak. To jest złe, ale Irving to zrobił tak, że to złe nie było dla otoczenia. Coś na zasadzie wzajemnych pragnień i ciekawości, ze świadomością, że to złe i inni nie mogą wiedzieć. A potem, po stosunku, powrót do rzeczywistości. Mocny akcent, bardzo mocny. Ale masz rację, że doskonale rozwiązany. Niemniej jednak jestem pewien, że byłyby osoby, które dalej uparcie by się trzymały tego, że to BARDZO ZŁE, że tego nie powinno być w książce i w ogóle trzeba by ich spalić wszystkich. Nasza rozmowa i ta książka tak naprawdę uświadomiła mi, że człowiek nigdy nie zna siebie w 100%, bo możesz się zapierać, że nie akceptujesz, nie lubisz tego, tamtego i owego, a trzeba zawsze pamiętać, że każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie.

      No właśnie. I o ile lubię tego Mastiego, bo to bardzo sympatyczny gość, o tyle właśnie ten seks u niego to taki mało subtelny, bardziej takich typowy świntuch i zgred. No ale na szczęście u niego tego mało, zaledwie przerywniki w książkach.

      Dorsz w dupie? Ciekawe doświadczenie. Próbowałem sobie to wyobrazić. Niespecjalnie mnie pociąga. :D Może mi się Bukowski spodobać.

      Dokładnie. Chociaz w Garpie tego tak wiele nie było, ale tutaj całkiem sporo. I są to świetne cytaty, które na pewno się będzie pamiętać. :) A Z Lilly to było takie JEB, że nie szok. Ta dziewczyna od początku taka biedna przez to małe ciało i jeszcze na koniec taka akcja.

      Usuń
    6. W sumie to podobało mi się ogromnie, że reszta rodzeństwa wiedziała. Oni czuli, że coś jest nie tak, ale pozostawali cicho, jakby w przeczuciu, że wszystko dobrze się ułoży. To kolejny poziom relacji tej rodziny. Znali się doskonale, czasem denerwowali się na siebie, ale zawsze kochali się na tyle, by nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Podobnie było z homoseksualizmem Franka: wszyscy to przeczuwali, ale nikt nic nie mówił, bo to mogłoby coś zepsuć.
      Masz rację, prawdopodobnie sporo osób zamyka się na tego typu informacje i nie przyjmuje do wiadomości, że literatura powinna poruszać przede wszystkim tematy trudne. Nie tylko te, które są dla nas łatwe i przyjemne. Irving bardzo wpasowuje się w moje poglądy, więc dla mnie nie jest to nic zdrożnego, że pisze o transseksualistach, homoseksualistach, aborcjach etc. Ale z pewnością wiele osób może być tymi tematami zgorszona. Pomimo że to literatura, a więc nieprawda, fikcja, której nie można podczepić pod przekonania autora. A i tak pewnie wiele osób chciałoby spalić Irvinga na stosie.

      Może i jest sympatyczny, ale mógł zostać przy swoich poradnikach seksualnych zamiast zabierać się za spełnianie męskich marzeń o kobiecie w swoich horrorach. Seks nie musi być subtelny, nie o to chodzi. Przecież w życiu też różnie bywa i co kto lubi. Ale jak mi autor opisuje, w obojętnie jakiej powieści, seksbombę, która nie nosi majtek, żeby szybciej można było się do niej dostać, to para mi wychodzi uszami. Mogłeś nie poruszać tematu Mastertona, bo dla mnie to woda na młyn :P

      Myślę, że dorsz w dupie nikogo nie pociąga. Prócz tych osób, które fetyszyzują ryby :P

      "Garpa" czytałam sto lat temu, ale chyba masz rację, tam aż tyle tego nie było. Ale za to był postaci, których nie da się przebić. Jenny, Garp, Roberta :D Pięknie Irvingowi wyszła postać Lilly. Cicha, tycia, a tyle w sobie mieściła, tyle rozumiała i cierpiała, choć bardzo rzadko coś mówiła. Jej postać prawie nie dochodziła do głosu. Ujściem była książka, ale to w sumie sprowadziło na nią nieszczęście. Ogromnie tragiczna postać.

      Usuń
    7. Dokładnie. Także wyszło to mimo wszystko bardzo naturalnie i ich "dziwadztwa" wyglądał jak coś całkowicie normalnego. Ma talent ten Irving. :)
      Ja mam wymagania co do literatury, która porusza takie tematy. Nie lubię jak ktoś epatuje scenami erotycznymi z gejami, bo dla mnie to niesmaczne jest. Ale na szczęście u Irvinga nie doświadczyłem niczego podobnego, mimo iż np Frank był gejem. Jestem tolerancyjny, ale mam swoje wymogi. ;)

      Cały Masti, tak to już z nim jest. :)

      A kto wie, ja jeszcze nie próbowałem. :D Co prawda nie zamierzam, więc nie dowiem się, czy faktycznie by mi się nie spodobało. Mogę tylko gdybać, że na pewno nie i być pewnym, że na pewno nie sprawdzę tego w autopsji. :P

      Lilly to taka gwiazda drugiego planu była dla mnie. Niby nie najważniejsza, a jednak szczególna i nie ma możliwości, by ta książka bez niej istniała.

      Usuń
    8. Wiesz, każda scena erotyczna, w której jest nadmiar czegoś, może być niesmaczna. Podejrzewam, że nie czytasz erotyki gejowskiej, więc nie masz się czego bać:) Ale i relacje damsko-męskie potrafią być rozpisane obleśnie, więc u mnie to nie ma nic wspólnego z preferencjami seksualnymi. Raczej ze stylem pisania i umiejętnościami autora. A słówko "tolerancja" to coś, o czym mogłabym z Tobą pisać elaboraty. Więc tym razem sobie odpuszczę ;)

      Zawsze można poszukiwać w odmętach Internetu osoby, która tego spróbowała. Może podzieli się swoimi odczuciami :P Mnie szkoda byłoby tego dorsza - wolałabym go zjeść :D

      Usuń
    9. Ale mi nie odpowiadają sceny męsko-męskie i nie ma znaczenia, czy jest ich nadmiar, czy nie, czy są pikantne, czy subtelne. Mogą sobie istnieć wszędzie, ale nie w mojej głowie i nie przed moimi oczyma. ;) Tolerancja to znacznie głębsze słowo, niż wydaje się niektórym w rzeczywistości. Ja osobiście coraz mniej lubię to słowo, bo nabrało ono nieco innego znaczenia. Ale też wolałbym się tutaj nie rozpisywać na ten temat, bo mogę kogoś obrazić.

      Ja też, ale już teraz, przez Ciebie, będę miał jego obraz, i wolę sięgać po tuńczyka, tilapię czy inne, niedorszowe. :P

      Usuń
    10. Dobra, w takim razie temat seksu gejowskiego i tolerancji zostawiam na inną dyskusję, która może ciągnąć się baaardzo długo:P

      A wiesz, dzisiaj w sklepie zerknęłam na leżące sobie w lodówce dorsze (akurat dwa) i zaśmiałam się w głoś :D Myślę, że ludzie obok mnie nie zrozumieli dowcipu ;)

      Usuń
    11. Dobry pomysł. Przystaję. :)

      Hehehehe, dobre. Ja omijam stoiska rybne. Schab i piersi kurczaka wolę. :P

      Usuń
  4. Z jednej strony Irving mnie kusi, z drugiej odrzuca. Ja nie przepadam za bardzo za zbyt dużą ilością seksu w powieściach. Wolę bardziej subtelne rozwiązania. Może jestem jakaś dziwna (biorąc pod uwagę obecny sukces literatury erotycznej), ale tak mam i koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie. Każdy ma inny stopień tolerancji. I nie musi Ci to odpowiadać. U Irvinga ten czynnik seksualny jest mocny i wyraźny. Nie, żeby fabuły jego książek się koło tego obracały. To bardziej na zasadzie pokazania, że my, ludzie, nie zachowujemy się tylko jak w romansidłach, gdzie wszystko jest ładne, delikatne, na kolorowo ,raz na jakiś czas. Każdy człowiek jest inny i wiadomo, że Ty możesz preferować taki stosunek, a ja mogę lubić uprawiać ostry seks ile razy się da, i gdzie się ta. W książkach poważnych i mądrych generalnie nie ma takiego przedstawienia seksu, jest właśnie kolorowo. A czemu? Bo pewnie autorzy wstydzą się pisania o tym albo boją kontrowersji. Irving bohaterowie są w 100% prawdziwi, dziwaczni jak mają być dziwaczni, niedobrzy, kiedy trzeba, romantyczni itp. Dlatego u niego ten seks i odmienność seksualna, o czym nie pisze się na ogół tak odważnie i zbyt dużo, jest w takiej właśnie kontrowersyjnej postaci i jest tego sporo. :)

      Usuń
    2. Dużo i w kontrowersyjnej postaci - właśnie się obawiam, że bym tego nie zdzierżyła :) Co nie zmienia fakty, że inne aspekty książki do mnie przemawiają i chciałabym przeczytać. Zobaczymy, może znajdę coś łagodniejszego w przekazie.
      Pozdrówka!

      Usuń
    3. Łagodniejszego od Irvinga czy innych autorów? :)

      Usuń
  5. Ech, kolejny autor, na którego od dłuższego czasu poluję, ale z marnym skutkiem. Co prawda, trochę niepokoi mnie ilość erotyki, ale z drugiej strony, lubię książki, w których porusza się kwestię różnych orientacji. Chyba po prostu będę musiała się sama przekonać, czy mi to będzie odpowiadać, nie ma rady. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się przekonaj. Ta erotyka nie jest najważniejsza i nie jest tak bardzo nasilona jak możesz sobie wyobrażać. To nie jest erotyk tylko poważna literatura, niosąca jakiś głębszy przekaz. :)

      Usuń
    2. No wiem, wiem, choć często zdarza się, że nadmiar tego typu scen może ogólnie zniechęcić do dalszej lektury, albo pozostawić po sobie niesmak. Miałam tak przy oglądaniu Wilka z Wall Street - choć to też bardziej było spowodowane tym, że w pewnym momencie napisy przestały działać i później niewiele z tego specjalistycznego bełkotu rozumiałam, więc wyłączyłam. I jakoś nie mogę się przekonać, by jeszcze raz obejrzeć, ale tym razem do końca. ;)

      Usuń
  6. Ale jestem niemoctwo... napisałam komentarz i zamiast "Opublikuj", kliknęłam "Wyloguj". Tekst odszedł w siną dal :/
    Co do Irvinga nie jestem za to jakoś przekonana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, trudno, zdarza się. :)
      W ogóle nie jesteś przekonana czy masz taki stan niepewności? :P

      Usuń
    2. ALe u mnie to jest notoryczne! I chyba już z trzeci raz na Twoim blogu...
      Raczej nie jestem przekonana, moja intuicja mówi mi, że to nie dla mnie :P

      Usuń
  7. Właśnie dlatego uwielbiam blogowanie! Sam pewnie o Irvingu nawet bym nie pomyślał ale po Twoim tekście wiem, ze byłby to niewybaczalny błąd. To samo dotyczy Steinebcka, którego mam zamiar poznać. A do tego jeszcze rekomendacja, że stawiasz go na równi z Brunnerem sprawia, że trzeba zdobyć jego książki.

    Nie mogę się oderwać od WNZ Brunnera, a oprócz tego, że młyn w robocie to jeszcze sesja za pasem. Mogłem jednak z nim poczekać do wakacji ale już kończę :D. Książka niesamowita, której pewnie bez Ciebie bym nie poznał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temu to właśnie służy między innymi. Ja też kilka książek kupiłem i przeczytałem, dzięki osobom z blogów, bo skutecznie zachęciły. :) Tak, wszystkie Johny wybitne, ale Brunner i Tolkien, to całkiem inna rzecz niż Steinbeck i Irving, a i nawet Irving ze Steinbeckiem się różnią znacząco. No ale każdego z tych 4 rekomenduje mocno. :)

      No nie? Dla mnie tam wszystko grało idealnie, od formy, przez fabułę i język, po postaci i całą resztę.

      Usuń
  8. Już przy pierwszej jego książce co recenzowałeś wzbudził moja zainteresowanie, a teraz tym bardziej. Na pewno chciałbym przeczytać i zobaczyć, czy mi podpasuje ten autor, lecz nie jest to dla mnie priorytet na tę chwilę :)

    PS: Kończę Odwrócony świat i nie powiem ciekawa, zwłaszcza końcówka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Odwrócony świat" był dobry. Ale "Rozłąka" moim zdaniem znacznie lepsza. :)

      Usuń
    2. No właśnie ja mam takie mieszane uczucia co do Rozłąki - historia wydaje się być banalna nieco, ale musiałbym przeczytać raz jeszcze Twoją opinię :)

      Usuń
  9. Masz rację, też wydaje mi się, że z lektury Irvinga więcej zyskają osoby dojrzalsze. Choć pewnie i wśród takich czytelników znajdą się tacy, dla których poruszane przez niego tematy będą jednak zbyt kontrowersyjne :) To już są kwestie indywidualnej wrażliwości i przekonań.

    Za jakiś czas będę się poznawać z Brunnerem. Na Fali szoku czeka już w kolejce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osoby dojrzalsze i emocjonalnie, i literacko tak bym powiedział. Bo wiadomo, że gust nam się wyrabia przez cały czas i też zaczynamy zwracać uwagę na inne aspekty, niż 5,10,15 lat temu. Przypuszczam, że jak wrócę do książek, które czytałem po raz pierwszy 10 lat temu to też niektóre inaczej odbiorę. Ale to też kwestia indywidualna, jak wspomniałaś.

      Tak w ogóle to powiem Ci, że czytając Twoją recenzję przed Irvingiem bardzo mi się podobała. Ale przeczytałem ją ponownie po książce i mam dowód na to, że recenzje jeszcze bardziej docenisz, jak już wiesz o czym dokładnie traktują. Niby piszesz bardzo dobrze, co widać po przeczytaniu, ale czytelnikowi, który nie zna książki, nie mówią pewne kwestie wplecione przez recenzenta do jego tekstu. I tak sobie przeczytałem drugi raz i jeszcze bardziej mi się podoba. Zwłaszcza ten ostatni akcent z mijaniem otwartych okien zrozumiałem, bo za pierwszym razem było: "nie bardzo wiem, o co jej chodzi, ale ok". :)

      To jest pierwsze spotkanie, dobrze pamiętam?

      Usuń
    2. Tak, masz rację. Gust się zmienia, tak samo wymagania. Dobrze widzę to po sobie :)

      Zawsze przed napisaniem recenzji zastanawiam się, co w niej umieścić. Na ile, że tak powiem, odkryć karty, żeby czytelnik zorientował się o co w książce chodzi, ale żeby nie przedobrzyć i recenzja nie stała się spojlerem, bo wtedy nie ma potem już tej przyjemności z czytania. Czasem w powieści są właśnie takie smaczki, jak to z tym mijaniem okien - jednocześnie mówią bardzo wiele i zupełnie nic. Jeśli ktoś czytał wcześniej powieść, to może uśmiechnie się na te słowa, a jeśli nie - to może poczuje się zaciekawiony, zaintrygowany, a tym samych zachęcony do sięgnięcia po książkę. Mam przynajmniej nadzieję, że właśnie taki efekt wywołałam :) I bardzo się cieszę, że Ci się tekst spodobał :)

      Tak, bardzo dobrze pamiętasz :)

      Usuń
  10. Widzę, że nazwiska Irving oraz Steinbeck często się u Ciebie przewijają. Powieść "Hotel New Hampshire" chcę przeczytać i cieszę się, że autor podchodzi do wielu tematów kontrowersyjnie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń