poniedziałek, 29 lipca 2019

DOBRY OMEN - Terry Pratchett, Neil Gaiman [recenzja]

Tytuł oryginału: Good Omens
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Tłumaczenie: Juliusz Wilczur Garztecki, Jacek Gałązka
Liczba stron: 414
Gatunek: Fantasy, parodia
Moja ocena: 3/6

"Parodia nadciągającego Armagedonu"

Według proroctwa Agnes Nutter - jedynej wiedźmy, która tak naprawdę potrafi przewidzieć przyszłość - zapisanego w jej księdze "Przistoynych i akuratnych profecyj", koniec świata ma nadejść w najbliższą sobotę zaraz po kolacji. Wtedy zgodnie z biblijnymi opisami ma się rozpocząć wojna pomiędzy siłami Nieba i Piekła, kiedy to zapłoną morza ognia, gwiazdy zaczną spadać z nieba a Księżyc okryje się krwawy całunem. To problem całej ludzkości, ale największy dla Azirafala (prawdziwego anioła o antykwarycznych upodobaniach) i Crowleya (agenta służb Piekieł, uwielbiającego swojego Bentleya), którym dobrze się żyje na Ziemi. Muszą za wszelką cenę powstrzymać Czterech Motocyklistów Apokalipsy, ale ponad wszystko najważniejsze jest zabić Antychrysta. Problem w tym, że jest on miłym jedenastoletnim chłopcem, który kocha swego piekielnego ogara, ma przyjaciół, dobrze mu idzie w szkole i rodzice są bardzo z niego dumni... 

Dobry omen to książka duetu bardzo dobrze znanych na całym świecie pisarzy fantasy - Terry'ego Pratchetta i Neila Gaimana. Powstała w 1990 roku, kiedy pierwszy z autorów był już dość znanym i utytułowanym autorem wielu książek, a dla Gaimana była to pierwsza powieść w jego dorobku. Pisanie w duecie to wyjątkowo trudna i zawsze mozolna praca, wymagająca wiele cierpliwości i wzajemnego zrozumienia oraz częstych kontaktów. Ciężko też jest samemu czytelnikowi, żeby dociec, która część książki na pewno wyszła spod pióra konkretnego autora. Ale po wypowiedzi obu pisarzy wiadomo, że Pratchett napisał nieco ponad dwie trzecie, a Gaiman resztę, czyli właściwie niewiele. Znane są dokładnie momenty powieści, kiedy do głosu dochodzi każdy z nich, ale nie ma sensu dokładnie przytaczać ich czytelnikowi przed przeczytaniem, bo niewiele to przydatne, dlatego najlepiej zrobić to samemu po zakończeniu, jeśli się tym interesuje. Dość wiedzieć, że honorarium dostali oboje po równo. 

Dobry omen nawiązuje do wielu znanych tytułów z popkultury, ale w głównej mierze jest po prostu parodią słynnego klasyka horroru, czyli "Omena". Szalona, zabawna i zakręcona to historia, gdzie bohaterowie to przeważnie anioły i przedstawiciele piekieł, ale to nietypowe postaci, bo np. jeden z aniołów jest absolutnym wielbicielem książek i sam siebie nazywa bibliofilem, a jego dobrym kumpel, z którym prowadzi częste zaczepki słowne, jest upadły anioł, który uwielbia jeździć swoim ukochanym Bentley'em po Ziemi. Są też Jeźdźcy Apokalipsy, czyli Śmierć, Wojna, Głód i Powietrze (przeważnie morowe) we własnej osobie, którzy przemieszczają się motocyklami. A to tylko kilka z osobliwych postaci. Czytelnik znający dobrze twórczość Pratchetta pewnie dopatrzy się przy tym  jego stylu i wcale się przy tym nie pomyli (w końcu napisał większość tej historii), bo to książka bardzo w charakterze jego cyklu "Świat Dysku". 

Osobiście nie czytało mi się tej książki najlepiej, bo oprócz tych ciekawych i nietuzinkowych postaci oraz kilku dobrych momentów, była ona dla mnie zbyt dziwaczna i pogmatwana. Gdyby opierała się głównie na trzonie tej historii, który został przeze mnie przedstawiony w skrócie we wstępie, czyli główny udział mieliby Crowley i Azirafal (to te ów najlepsze momenty dla mnie), którzy działaliby tak, jak to miało miejsce w książce, to byłoby bardzo dobrze. Ale niestety jest tutaj wiele wątków pobocznych - skądinąd ostatecznie łączących się w całość - które mi się nie podobały, nie śmieszyły i były zbyt oderwane od głównej osi fabularnej. Nie raz czytałem nie mając zbytnio pojęcia o co tu chodzi i do czego to w ogóle potrzebne, a ten ostateczny związek z całością, który wychodzi niby na końcu, nie przyniósł mi zbyt wiele odpowiedzi i ani trochę satysfakcji. Może gdyby więcej byłoby tutaj Gaimana to rzecz miałaby się zgoła inaczej, ale to tylko takie moje osobiste gdybanie. Wierzę, że serial zrealizowany na podstawie tej powieści, który pojawił się niedawno, da mi więcej przyjemności i satysfakcji, bo będę chciał dla pewności i z ciekawości zobaczyć chociaż pierwsze odcinki. 

Podsumowując, parodia "Omena" to może nie jest książka, która przypadnie do gustu wszystkim fanom tego klasyka horroru, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa spodoba się miłośnikom twórczości Neila Gaimana i Terry'ego Pratchetta oraz czytelnikom poszukującym nietuzinkowego, zabawnego i zwariowanego fantasy. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka. :)

11 komentarzy:

  1. Mnie się podobało, chociaż sam początek szedł trochę opornie ;) Za to zastanawiam się nad kwestią tłumaczenia, może też miało trochę wpływ na odbiór - Ewelina z bloga Gry w bibliotece pisała, że dosyć topornie wypadło to z pierwszego wydania (chyba tego, które widzę na zdjęciu), ja czytałam najnowsze wznowienie i nic mi nie zgrzytało. Tłumacz niby ten sam, ale może "wygładzono" trochę tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jest w tym racja. Ja to ogólnie byłem mega zaskoczony, że dostałem te (z 2011!), a nie serialowe. Ale nie narzekałem, bo w stanie idealnym, a filmowych okładek to ja ogólnie nie lubię. Jednak nie mam już zamiaru się przekonywać w przyszłości, czy to tłumaczenie, czy nie. Sam Pratchett mi się nawet podobał, tom 1 Dysku, zamierzam przeczytać jeszcze 2 i 3. Podobno 1 i 2 najsłabsze. Zobaczymy. No a Gaimana znam bardzo dobrze i wiem, że ma książki rewelacyjne (Amerykańscy, Nigdziebądź, Ocean), i słabe (najczęściej opowiadania), więc wiem jak pisze osobno i mi pasuje.

      Usuń
  2. Ja właśnie czytam. I da się wyczuć Pratchetta, to miejscami głupkowate poczucie humoru. Ale masz rację, wiele wątków wydaje się jakby znikąd i bez sensu, zwyczajnie wkurzają. Napisze coś więcej, jak skończę, jak będzie mi się chciało to omawiać :P. Generalnie dla mnie samego Gaimana za mało.
    Ale miejscami bardzo mi się podobało. Autorzy nie patyczkowali się z polityczną poprawnością i chwała im za to :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie, że mamy podobne zdanie. To samo z Gaimanem. Ale czekam, nawet na krótkie, podsumowanie po zakończeniu, bo Tobie jeszcze może się odmienić, mi już nie. :)
      To fakt, ale to chyba jednak głównie zasługa Pratchetta, który w swoim cyklu parodiuje -ponoc- wszystko na co ma ochotę. :)

      Usuń
    2. Pewnie coś tam naskrobię ;). Może mi się odmieni.
      Może i też, ale i Gaiman ma cięty humor. Zaś sir Terry nieraz po prostu głupkowaty, to dość subtelna, ale znacząca różnica. W każdym razie, pod tym względem ciężko rozstrzygnąć kto miał większy wkład.

      Usuń
    3. Ta, różnica. Ale mnie ogólnie bawi fenoment Pratchetta, wyśmiewcy fantasy, który stał się w końcu jednym z jego najpłodniejszych twórców, no i oczywiście się na tym dorobił. :)

      Usuń
  3. O, widzę, że książka do gustu Ci nie przypadła :) Mnie się podobała i wcale nie żałuję, że jest mniej Gaimana, bo lubię Pratchetta i jego świat Dysku :) Gaimana za to, z oczywistych powodów, jest więcej w serialu. Jeśli chodzi o Świat Dysku, to widać ewolucję wraz z każdym kolejnym tomem. Pierwsze książki w serii są zdecydowanie słabsze (zwłaszcza pierwszy tom). Potem jest już coraz lepiej. I zabawnie, i poważnie, refleksyjnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zobaczę ten serial z ciekawości, może bardziej mi przypadnie niż książka, bo nie wierzę, żeby Gaiman niczego tam nie pozmieniał biorąc pod uwagę jego rozwój od momentu, kiedy napisał część do tej książki. A o ŚD właśnie słyszałem, że im dalej, tym lepiej, i że ogólnie tomy 1-2 są bardzo różne od następnych. Kiedyś sprawdzę.

      Usuń
    2. Serial jest fajny. Przynajmniej mnie się podobał. Z pewnością łatwiej się w nim połapać. Nie ma tam wszystkich wątków. No i aktorzy świetnie wypadli, zwłaszcza Ci grający Crowleya i Azirafala :)

      Usuń
    3. Też tak właśnie myślę, żę łatwiej będzie, bo to jednak wyraźny obraz, a w tekście można zagmatwać + jeszcze się chwilę rozkojarz i już problem załatwiony. ;)

      Usuń