wtorek, 16 stycznia 2018

EFEKTOR - Thomas Arnold [recenzja]

Wydawnictwo: Vectra
Liczba stron: 368
Gatunek: Thriller kryminalny
Moja ocena: 5/6










"Każdy, kto wierzy w jutro, ma kolejny powód do szczęścia."*

Adams i Ross powracają. A wraz z nimi powraca ze swoją nową książką polski Coben z Rydułtowów, jak już zaczyna się mówić o Thomasie Arnoldzie, czyli autorze mocnych thrillerów kryminalnych i medycznych, który od niedawna pojawił się na rynku literackim, ale już z mocnym z przytupem dał o sobie znać i został bardzo dobrze odebrany przez czytelników. Do tej pory czytałem już jego dwie książki, "Tetragon" i "Horyzont umysłu", do których zachęcił mnie sam autor. Okazały się być książkami tak dobrymi, że do kolejnej (i każdej następnej) nikt, ani autor, ani żadna inna osoba, przekonywać mnie już nie muszą, bo będę czytał wszystko, co wyjdzie spod pióra Arnolda. To najzwyczajniej w świecie literatura kryminalna, która mi leży, bo ma wszystko, co potrzeba, żebym był zadowolony i dobrze się bawił. Dzisiaj zatem na tapecie Efektor, czyli kolejna książka z detektywami z Cleveland.

Historia zaczyna się od niefortunnego przesłuchana podejrzanego, gdzie detektyw David Ross traci nad sobą kontrolę i trochę nieprzepisowo poniewiera aresztowanego. Zostaje zawieszony w obowiązkach służbowych przez Bena Whitakera, nowego szefa wydziału zabójstw po rezygnacji Jamesa Adamsa, który nie przepada za Rossem. Dodatkowo podpadł już ostro Boltonowi, głównemu szefowi policji, który wlepia mu bezpłatne wolne i nakazuje odbyć kilka sesji z psychologiem. W tym samym czasie otrzymuje dziwny telefon od Adamsa, swojego przyjaciela i byłego szefa, który bardzo tajemniczo się zachowywał. Niedługo po tym odzywa się do niego pewna kobieta z Michigan, która uważa, że zna AdamsaRoss nie wytrzymuje i jedzie do Michigan, żeby zbadać, co się dzieje. Na miejscu krok po kroku trafia do pokoju hotelowego wynajmowanego przez byłego partnera, który wyraźnie został przeszukany i mocno zdewastowany, a sam Adams zniknął bez śladu. Ross zaczyna prywatne śledztwo na własną rękę, żeby odszukać przyjaciela i rozwiązać tajemniczą zagadkę.

Po raz kolejny przy książce autora wsiąknąłem od samego początku. Gdyby nie to, że miałem trochę spraw na głowie to przeczytałbym ją przez jeden weekend. A tak czytałem nieco dłużej. Thomas Arnold ma w sobie pewien dar i umiejętność, których brakuje wielu jego znanym i doświadczonym polskim kolegom po piórze. Potrafi skonstruować bardzo zręcznie i logicznie całą intrygę, która nie ma w sobie żadnych dziwnych luk, jest przekonywająca i ciężko jest ją rozwiązać wcześniej niż pod sam koniec, bo autor stopniowo odkrywa kolejne karty, żeby czytelnik za szybko nie odkrył o co tutaj chodzi. Ponadto nie jest przy tym szablonowy, bardzo ciekawie kreśli fabułę i elastycznie podchodzi do gatunku, który jest już tak mocno wyeksploatowany, że zaskoczyć i zadowolić czytelnika zaprawionego w tym gatunku jest już bardzo trudno. A jednak jemu się to udaje.

Wyraźnie widać jak ewoluowało pióro Arnolda. Czyta się już płynniej i bez zgrzytów, które zdarzają się początkującym autorom piszącym jakby dokładnie starali się dobierać odpowiednie wyrazy bardziej skupiając się na poprawności językowej, aniżeli na tym co najważniejsze, czyli ciekawej fabule i postaciach. Widać też, że zaczął on zwracać większą uwagę na psychologię swoich postaci. Przy "Tetragonie" gdzieś tam za minus uznałem, że niezbyt się przyłożył do tej kwestii u swoich postaci, a bardziej skupił się na intrydze. W tej książce na pierwszym planie wysuwa nam się detektyw David Ross, którego można gruntownie przeanalizować psychologicznie i społecznie. Autor sięga do przeszłości swojego bohatera, obnaża przed czytelnikiem jego słabości i lęki, pokazuje go z całkowicie ludzkiej strony nie broniąc przed upadkami i negatywnymi zachowaniami. Ale i widzimy jak dobrym jest gliną i czemu osiąga najlepsze wyniki, które są doceniane, mimo że podpada szefostwu i wnerwia wielu ludzi. To co fajne to, że przeplata się to z bardzo pozytywnym humorem, cięte i zabawne dialogi sarkastyczno-ironiczne to coś, co zawsze mi się podoba, a one w twórczości autora występują od początku. Tym właśnie językiem i szczerością Ross sobie zyskuje przychylność, jak i wrogów. A jego kreacja jest według mnie bezbłędne, co muszę pochwalić.

Do tego niespieszna fabuła, która nie gna na łeb na szyję, a jednak intryguje i czyta się z zainteresowaniem przez chęć odkrycia zagadki, pościgi, tajemnice, manipulacje, naginanie prawa i inne charakterystyczne dla rasowej grozy zabiegi. Odpowiednio stopniowane napięcie pociąga czytelnika do przodu i nawet nie wie kiedy, a już wsiąknął, i dobrze się bawi. Szczerze polecam odłożyć na chwilę na bok Bondę, Krajewskiego, Miłoszewskiego, Puzyńską czy Mroza i poświęćcie chwilę uwagi Thomasowi Arnoldowi. Jestem pewien, że się nie zawiedziecie, bo ten autor wszystkim wymienionym na chwilę obecną popularnością mocno jeszcze ustępuje, ale poziomem jest już niemal zrównany. Sam nie mogę się doczekać kolejnej jego książki i liczę, że długo nie przyjdzie mi na nią czekać, bo jestem pewien, że będzie to ponownie bardzo dobra lektura.

*Thomas Arnold, Efektor, Wyd. Vectra, Czerwionka-Leszczyny 2017, s. 11


Wielkie dzięki jeszcze raz autorowi za spotkanie na targach, za rozmowę, autograf i dedykację!

42 komentarze:

  1. Autor się rozwija. Ja już nie mogę się doczekać jego kolejnej książki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, więc się doczekałem! :) No to trochę boli, że Thomas Arnold nie ma takiego rozgłosu jak choćby Remigiusz Mróz (choć nie zamierzam porównywać twórczości w żaden sposób - jeszcze Mroza nie czytałem). Wiadomo, że wszystkim się nie spodoba w pełni, ale idę o zakład, że mógłby zrobić niezłą furorę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czego? Mojej recenzji? :) A ja właśnie myślę, że większości by się spodobało. Ja nie idę tutaj w złudne wychwalanie i mydlenie oczu, tylko serio uważam, że ma bardzo dobre książki. Wcześniej nieco jeszcze warsztatowo było słabiej, widać było, że to początkujący autor, ale w "Horyzoncie" było już lepiej znacznie, a tutaj w ogóle wszystko płynnie. Nie mniej jednak wiele mi się to na czytanie nie przekładało, bo chodzi o intrygę i zainteresowanie, a te miałem w każdej czytanej książce Arnolda.

      Usuń
    2. Mi w pierwszej "Anestezji" i trochę jeszcze w "33 dniach prawdy" nie pasowały dialogi. Tak jakoś nie stykały. Ale zostały poprawione i to niesamowicie. To jest też kolejna świetna cecha autora - słucha czytelników i stara się poprawiać to, co oni zauważają za problematyczne. Że nie wspomnę o kompletnym praktycznie przepisaniu "Anestezji" - każda strona to kilka akapitów zmian, nie ma kopiuj-wklej tak naprawdę.

      Usuń
    3. No ja właśnie muszę dokupić te dwie pozostałe, bo ich nie mam, a chcę mieć. Zwłaszcza tę poprawioną "Anestezję".

      Usuń
    4. Zdziwisz się jak zaczniesz porównywać strony. :P Tylko nie próbuj zakładać, że strona np. 115 w jednej książce, to również 115 w drugiej - czasem są całe akapity powywalane a tu i ówdzie pododawane całkiem świeże. Naprawdę kawał roboty.

      Usuń
    5. Nie będę porównywał. Kupię tylko tę poprawioną. ;)

      Usuń
    6. Też mam tylko nową a gdybym miał starą to bym się wkurzył a nie ucieszył. Akurat taka decyzja autora mi się nie podoba. Zgaduję, że pierdyliard twórców patrzy na swoje debiuty z mieszanymi uczuciami ale wolałbym żeby nie zaczęły się nagle pojawiać wersje poprawione czy przepisane na nowo. Ciekawe dlaczego Arnold zdecydował się na taki ruch.

      Usuń
    7. Bo go widoczne bolało za bardzo, że było to zbyt słabe. Ale to kwestia ambicji, a ja to mega szanuje. Ale w sumie zastanowiłem się teraz nad jedną rzeczą. Czy może jednak nie warto kupić obu wydań, bo w przyszłości jeszcze okaże się, że to będzie biały kruk. ;)

      Usuń
    8. Ambicje to ja również szanuję. Ale ambitny autor zawsze będzie się rozwijał i widział mankamenty w poprzednich dziełach :) I jako czytelnik nie chciałbym żeby takie "pisanie na nowo" stało się normą. I nie chodzi mi tylko o Arnolda. Podobny stosunek mam to poprawionej wersji "Słów światłości", której nie kupiłem bo nie zamierzam płacić 2 razy bo Sandersonowi coś się odwidziało.
      Tak mi się pomyślało, może zrób wywiad z Arnoldem i go o to zapytaj :) Plus o jakieś inne nieszablonowe rzeczy np. cały czas mierzi mnie dłaczego wybrał akurat Cleveland ;).
      Z tym białym krukiem to możesz mieć rację ;)))

      Usuń
    9. Nie wydaje mi się, że tak będzie. Po prostu tą pierwszą chciał dopracować, i tyle. Co niby miałby poprawiać w serii z Adamsem i Rossem? Nie widzę tam niczego. ;)
      Myślałem nawet o tym. Mogę mu zaproponować, a na fejsie albo tutaj wrzucić zapytanie do ludzi, co by chcieli się dowiedzieć.

      Usuń
    10. Osobiście bym nie szarżował z białym krukiem - mnóstwo osób jest zrażonych do Novae Res, a właśnie spod ich skrzydeł wyszło pierwsze wydanie "Anestezji". Pozycji "białego kruka" nie zdobywa się jedynie niskim nakładem, ale przede wszystkim opinią społeczeństwa - a wydawnictwo niestety tutaj może być gwoździem do trumny.

      Ja bym też nie chciał, żeby się pojawiło mnóstwo nowych wydań debiutów. Ale w wersji, w jakiej najczęściej się pojawiają, czyli "a, poprawię tu dwie literki i zgarnę hajs". Kiedy człowiek się przyzwyczai do pewnego poziomu późniejszych książek, to też by chciał zapoznać się z nawet niekoniecznie udanym debiutem, ale jednak właśnie na podobnym co reszta poziomie. Przynajmniej ja tak mam - nie każdy musi mieć takie potrzeby. :) W każdym razie mogę śmiało założyć, że nie jestem wyjątkowy na tym świecie, więc znajdą się jeszcze inne osoby, które podobnie myślą.

      Sam widziałem dokładnie różnice pomiędzy wydaniami i jestem w stanie powiedzieć z czystym sumieniem, że nawet jeśli ktoś kupił pierwsze wydanie, to koszty związane z zakupem kolejnego są tego warte. Ale to oczywiście moja subiektywna opinia. :)

      Usuń
    11. A to, że jest z Nova Res to akurat nie ma znaczenia, żeby stać się Białym Krukiem, bo już widziałem przypadki, gdzie brakujące strony czy błędny druk o tym decydowały (tak było jakoś z którymś wydaniem Pottera).

      Ja też bym nie chciał, ale rzadko się zdarza, żeby się ktoś poprawiał, więc tym bardziej plus dla Arcziego. ;)

      Krzysiek - na temat tych różnic własnie amp H może powiedzieć najwięcej, bo porównywał oba.

      Usuń
  3. Autor, którego co chwila widuję na innych blogach, a o którym nie mam żadnego pojęcia. Muszę się zainteresować tym pisarzem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to kiedyś sprawdź. :) A często bywa w różnych miejscach, więc możesz go gdzieś u siebie zobaczyć. Zdaje się, że był nawet niedawno w Lublinie.

      Usuń
  4. Pamiętam jak mnie namawiałeś na książkę, więc teraz mogę żałować, że jej nie kupiłam i tym samym nie zdobyłam autografu. Po Twojej recenzji czuję że bardzo przypadła by mi do gustu, miałeś rację :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, jeszcze będziesz mogła go dorwać - jestem na 99% pewny, że w Wawie. ;)

      Usuń
  5. Mam nadzieję gdzieś dorwać, bo to lektura obowiązkowa dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest w księgarniach większych, np. Empik. A w necie bez problemu:
      https://www.nieprzeczytane.pl/autor/Arnold+Thomas

      Usuń
  6. Jestem zaintrygowany. Od dawna i to bardzo dawna chodzi za mną jakiś dobry thriller, zwłaszcza ze nie mam zbyt wielu przeczytanych na swoim koncie. Chyba mu dam szanse ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Skoro tak polecasz to też muszę sięgnąć po tego autora :) Ja obecnie trafiłem na perełkę od Lyncha, co prawda troszkę po fakcie się dowiedziałem, że wkopałem się w niedokończoną serię ale nic to :P Dla takich książek warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem czy Lynch to kiedyś skończy. Oidp to jest zaplanowane na 7 tomów a na razie nie potrafi skończyć czwartego i premiera jest cały czas przekładana.

      Usuń
    2. Z Lynchem to ja nawet przez chwilę myślałem, żeby sprawdzić, ale jak zobaczyłem częstotliwość wydawania i brak info o kolejnych to sobie zdecydowanie odpuściłem. Nie ma sensu.

      Usuń
    3. Ja czytałem tylko pierwszy tom i zdecydowanie polecam tym bardziej, że można go spokojnie potraktować jako pojedynczą powieść.

      Usuń
    4. A ja mimo wszystko się takich rzeczy nie tykam. Jakby to był taki Sanderson to jeszcze, bo wiem i widzę, że pisze systematycznie i dużo. Ale to jakiś no name dla mnie, więc nawet nie żałuję.

      Usuń
    5. Powiem Ci Ciastek, że naprawdę "Kłamstwa Locke'a Lamory" to książka naprawdę wysokiej klasy, dawno nic mnie tak nie wciągnęło i ta książka naprawdę kończy się tak, że można spokojnie ją przeczytać i nie przejmować się tym, że jest jakiś dalszy ciąg. Ja obecnie czytam drugi tom, który też trzyma solidny poziom :)

      Usuń
    6. @Repta
      Daremny Twój trud, Ciacho jest jak beton przemysłowy w tej kwestii, na Niego polecanki nie działają :P
      Daj proszę znać czy drugi tom kończy równie bezboleśnie.

      @Ciacho
      Zabawne porównanie bo akurat wkopałeś się w cykl Sandersona o którym można powiedzieć wiele ale nie to kiedy powstanie w całości :P

      Usuń
    7. Buahahahaha, dobra, dobra, czasem się dam przekonać, w końcu Stephenson to Twoje działanie na mnie. ;) Coś tam jeszcze było. A tego Herberta sprawdzę, nie bój się!

      Oj, już nie czepiaj się, tłumaczyłem się z tego, że czasem się złamię, zwłaszcza jak autor ulubiony. ;)

      Usuń
    8. Nie pamiętałem o Stephensonie ale fajnie, że chociaż tyle :PPP

      Usuń
    9. Coś am jeszcze chyba było, ale nie pamiętam też.

      Usuń
  8. Przed świętami nabyłem Efektora i wznowienie Anestezji ale jeszcze nie czytałem. Horyzontu zresztą też jeszcze nie tylko Tetragon i 33 dni prawdy. Książki wciągnęły mnie na tyle, że zamierzam czytać następne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i elegancko. A poza tym pewnie sentyment trochę zagrał, nie powiesz, że nie. ;)

      Usuń
    2. Zaczęło się chyba od Twojej recenzji "Horyzontu umysłu" ale nie ukrywam, że jakiś rodzaj lokalnego patriotyzmu mi się włączył. Wszak wszystkie książki mam z dedykacjami (część dla żony) i zostały zakupione bezpośrednio od autora :) Ale to tylko dodatkowy smaczek, te powieści doskonale się bronią. Powiem więcej, niedawno czytałem "Łaskę" Ani Kańtoch i, mimo pewnej dozy sympatii którą żywię do tej autorki, wolę powieści Arnolda.

      Usuń
    3. Arnold bardzo dobrze pisze. Nie ma w tym jakiejś takiej nachalności i wciskania niepotrzebnych nieprawdopodobnych wydarzeń, jak niektórzy to lubią robić. Realistyczne, ciekawe i przemyślane fabuły, dobre zwroty akcji, świetna intryga, coraz lepsza psychologia postaci. Jak dla mnie to będzie ścisła czołówka naszej rodzimej literatury sensacyjnej.

      Usuń
  9. Hm, zachęcasz całkiem skutecznie Ciastek, bo od listopada ten Arnold gdzieś mi się tam w głowie kołacze i przyznam, że faktycznie wygląda na interesującego twórcę. I szczerze Ci powiem (napiszę), że z tych wszystkich polskich kryminalnych nazwisk najbardziej właśnie do niego mnie ciągnie, za sprawą tego, że nie ma wokół niego szumu. Sprawdzimy kiedyś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie. Ale będzie, bo to solidny pisarz, a nie jakaś popierdółka. Poza tym bardzo sympatyczny i konkretny gość, którego sama zresztą miałaś okazję zobaczyć. :) Na pewno jeszcze nie raz będzie okazja, bo jeździ wiele. Widziałem, że nawet u nas w Empiku był, zrobił sobie taki rajd po tych salonach w kilku miejscach na śląsku.

      Usuń
    2. To mi wystarczy za rekomendację ;) I on chyba coś z gatunku około medycznego też ma na koncie, to też sobie kiedyś poczytam.

      Usuń
    3. Tak, ta poprzednia książka to thriller medyczny:
      http://swiat-bibliofila.blogspot.com/2016/11/horyzont-umysu-thomas-arnold-recenzja.html

      Usuń
  10. Jestem zaciekawiona, chętnie zmierzę się z tym tytułem :)

    OdpowiedzUsuń