Tytuł oryginału: The Shockwave Rider
Seria: Artefakty
Wydawnictwo: Mag
Liczba stron: 288
Gatunek: Science Fiction, dystopia
Moja ocena: 5/6
"Anatomia wyścigu mózgów"
"Anatomia wyścigu mózgów"
John Brunner to brytyjski pisarz science fiction, który jeszcze do niedawna był mało znany w naszym kraju. Pojawiło się parę jego książek, a jego opowiadania zamieszczono w kilku antologiach, ale jego obecność obeszła się bez większego echa. W łaski czytelników trafił dopiero, dzięki nowo powstałej, tegorocznej serii Artefakty, którą Wydawnictwo Mag rozpoczęło od wypuszczenia na nasz rynek książki Wszyscy na Zanzibarze, właśnie tego autora. Była to dystopia przedstawiona na ponad sześciuset stronach, która okazała się rewelacyjną pozycją przede wszystkim dla wymagających fanów fantastyki naukowej, ale też i pozostałych wybrednych czytelników. Druga pozycja Brunnera w tej serii okazała się być również dystopijną wizją tego autora, ale już o mniejszym rozmachu, niż jej poprzedniczka.
Rzecz dzieje się w Ameryce Północnej XXI wieku, po wielkim trzęsieniu Ziemi, największej katastrofie w historii, która doprowadziła do podziału społeczności. Funkcjonowanie społeczeństwa oparte jest ściśle na sieci informatycznej, która otumania ludność i dzięki temu rząd sprawujący władzę skutecznie ją kontroluje. Głównym narzędziem, który w tym pomaga jest ośrodek w Tarnover, gdzie ludzie za pomocą nowoczesnych technologi prowadzą wszelkiego rodzaju działania, mające na celu pozyskać najinteligentniejsze jednostki i między innymi dzięki praniu mózgu i odpowiedniemu wykształceniu, uczynić je gotowymi do wcielenia do służby rządowej. Jedną z takich osób jest Nickie Haflinger, buntownik, który jako jedyny przejrzał na oczy i uciekł z laboratorium. Udało mu się to dzięki złamaniu swojego kodu tożsamości, co w efekcie dało mu ogromne możliwości zmian osobowości i wcielania się w różne postaci, aby nie dać się złapać agentom z Tarnover. Po ucieczce Nickie postanowił znaleźć odpowiednie środki, które miałyby się przyczynić do przywrócenia zdrowego myślenia i wolności całemu społeczeństwu. Sam jednak nie pozostaje długo na wolności, bo rząd poczynił wszelkie środki, aby złapać Haflingera i sprowadzić go z powrotem do Tarnover, gdzie teraz w roli więźnia zostanie poddany szczegółowemu przesłuchaniu i jego przyszłość maluje się w ciemnych barwach.
"To jest trzecie stadium społecznej ewolucji ludzkości. Najpierw był wyścig nóg. Potem wyścig zbrojeń. Teraz będziemy mieli wyścig mózgów. Jeśli nam się poszczęści, ostatnim etapem będzie wyścig człowieczeństwa."*
Początek Na fali szoku, podobnie jak we "Wszystkich na Zanzibarze", może (i pewnie w większości przypadków będzie) wywoływać u czytelnika sporą dezorientację. Brunner lubi w swoich pozycjach tworzyć nieszablonowe konstrukcje, które pozbawione są linearności. Podobnie jest w tej książce, gdzie akcja toczy się dwutorowo: z jednej strony mamy Haflingera przesłuchiwanego przez trzech agentów rządowych, z drugiej retrospekcje pozwalające nam dotrzeć do jego wspomnień. Autor operuje nimi bardzo sprawnie, ale dość szybko, i gdzieś pomiędzy przyprawia to jeszcze wstawki z różnych dokumentów czy gazet, co powoduje, że trzeba czytać w zdecydowanie większym skupieniu.
W książce mamy ograniczoną liczbę bohaterów, co zresztą również charakteryzuje prozę Brunnera. Mamy Nickiego Haflingera - ponadprzeciętnie inteligentnego buntownika, samotnika i hakera, Kate Lilleberg - początkowo jedyną zwolenniczkę Nickiego, która jest córką ojca geniusza i naukowca oraz matki zajmującej wysoką pozycję w globalnej sieci, Paula T. Freemana - agenta przesłuchującego Nicka, którego wielka wiara w słuszność idei Tarnover zostaje zachwiana podczas przesłuchiwania więźnia, i Ralpha C. Hartza- dyrektora Tarnover, któremu Freeman zdaje relację z przesłuchań. Postaci te nie są co prawda za bardzo oryginalne, ale nie specjalnie przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z lektury. Tutaj główny trzon fabuły stanowi skomputeryzowany, cybernetyczny świat, ludzie poddawani psychoterapiom i rozmnażanie superinteligentnych zwierząt, a wszystko to po to, aby rząd miał władzę absolutną i mógł otumaniać i ograniczać wolność osobistą społeczeństwa. Ważna jest też rola wirusów komputerowych. Prawdopodobnie w tej powieści autor jako pierwszy wymyślił nazwę robaka komputerowego.
Na fali szoku nie jest pozbawione wad. Moim zdaniem momentami dużo było gadania na temat załamania systemu i konsekwencji, jakie z tego wynikną. Owszem, jest to ważny moment książki, ale wydaje mi się, że jednak powinno być więcej ciekawszych działań bohaterów. Książka ma potencjał, który mógł być dalece bardziej wykorzystany, ażeby powstało z tego dzieło z nieco większym rozmachem i większą ilością akcji. Wtedy wyglądałoby to jeszcze lepiej. Przy zachowaniu obecnej ilości stron tego gadania jest ciut za dużo. Minus zatem niewielki, ale zdecydowanie wpływający na odbiór lektury i przyczyniający się do końcowej oceny, która jest wyraźnie niższa względem "Wszystkich na Zanzibarze".
Brunner to autor, który zdecydowanie powinien się pojawić u nas już dawno. Nie wiem, co powodowało wydawnictwami, że nie doszło do tej pory do wprowadzenia na nasz rynek najważniejszych jego książek. Niestety czas nie działa wstecz, żeby się tego dowiedzieć, a i rozważać tego też nie ma sensu, więc pozostaje cieszyć się z faktu, że Wydawnictwo Mag postanowiło stworzyć nową formułę wydawniczą, w której od początku miało pojawić się nazwisko Brunnera i dzięki temu my, czytelniczy, mamy okazję poznać bliżej książki tego świetnego autora, którego serdecznie polecam.
*John Brunner, Na fali szoku, Wydawnictwo Mag, Warszawa 2015, s. 33.
Za możliwość przeczytania kolejnego Artefaktu serdecznie dziękuję Wydawnictwu Mag!
Hm, chyba się z Tobą nie zgodzę. Uważam, że nie każdej książce potrzeba rozmachu i akcji i "Na fali szoku" jet właśnie taką książką. Nie odniosłam też wrażenia, żeby globalna sieć jakoś szczególnie otumaniała ludzi - owszem, była wykorzystywana przez władze do szpiegowania obywateli i manipulowania nimi, ale nie miała za zadanie ogłupiania jako takiego. Większa w tym była IMO rola stylu życia, wymuszającego ciągłe zmiany.
OdpowiedzUsuńOk, zgodzę się z Tobą, że nie każdej trzeba. Jasne. Ale ja uważam, że tej by się przydało, bo to ciekawy pomysł, a ja bym chętnie poczytał więcej o tym. Zauważ, że wiele dystopii jest rozpisywanych znacznie bardziej. Nie mówię, że to jest reguła na dobrą książkę, ale tej akurat by się ich więcej przydało. Bo gadania względem akcji było zdecydowanie za dużo.
UsuńNie ogłupiała? Przecież przekazywała nieprawdziwe dane i nie tylko. :) Na sam koniec masz ciągłość informacji z różnych firm, które zostały przez tego robaka przekazane do wiadomości publicznej wbrew woli tych firm. Ta cała końcówka świetnie pokazuje, jak społeczeństwo było manipulowane, kontrolowane i ogłupiane, bo nie wiedziało, co jest faktycznie prawdą. :)
A tak poza tym, masz zamiar sięgnąć po "Wszyscy na Zanzibarze"?
Tu chyba nie dojdziemy do porozumienia, bo ja nie potrzebuję rozwinięcia (no, może kilka słów o tym, co było po wielkiej rewolucji).
UsuńAleż to nie ogłupianie, to manipulacja, czyli zwykłe oszustwo.;) Ogłupianie definiuję sobie jako zamierzone obniżanie umiejętności umysłowych (do czego można również wykorzystać sieci informatyczne na szeroką skalę).
Mam, nawet czeka na półce. Tylko nie wiem, kiedy sięgnę.
No raczej nie. Ja zresztą podobny zarzut wysunąłem Tevisowi, że w swoim Przedrzeźniaczu szybko przez ten dystopijny świat poleciał. Co prawda on tam jeszcze inne minusy miał, więc Brunnerowi wyszło generalnie lepiej.
UsuńTu też się nie zgodzę. Wydawca na okładce pisze "Następnie rozpoczął poszukiwania czegoś, co pozwoli przywrócić zdrowy rozum oraz wolność osobistą zniewolonym przez komputery masom, i uratować stojący na skraju katastrofy świat.".
Zaś zaglądając do definicji ogłupienia na sjp mamy: "ogłupić — ogłupiać pot. «sprawić, że ktoś traci zdolność rozumowania» ".
A kto mówi o trwałej utracie rozumowania? Ani ja, ani słownik. ;)
Polecam. Ciekawsza lektura i zdecydowanie bardziej rozwinięta- przede wszystkim konstrukcyjnie. Chociaż obie polecam bez problemu.
Pewnie z podobnych powodów nie wydawali, z jakich Egmont nie zamierza wypuścić kontynuacji "Nowej Ziemi" Julianny Baggott. Dwa tomy puścili, trzeciego nie zamierzają w ogóle. Żeby było ciekawiej, oba tomy zebrały bardzo dobre opinie. Naprawdę kawał dobrej dystopii. Nie i już. Chociaż w tym przypadku podobno chodziło o to, że nie ma bardzo sprzedajnych motywów, które (tu już moje dopowiedzenie) trafią do mnóstwa nastolatków zakochanych w takich produkcjach jak Zmierzch czy Grey.
OdpowiedzUsuńDla mnie to jest chamstwo i nie rozumiem, jak można zatwierdzać 2z3 książek cyklu. Kiedyś o tym rozmawialiśmy z Michałem, że często tak Fabryka robi. Jest to dla mnie nie do zaakceptowania i unikam takich wydawnictw. Polityki wydawniczej mogłyby się uczyć od Maga.
UsuńBardzo dobrze, że wydawnictwo MAG w serii Artefakty wydaje takie książki. Na pewno sięgnę po większość, jeśli nie wszystkie książki z tej serii :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Na fali szoku - brzmi ciekawie i interesująco. Znam wiele książek, które wydano dopiero gdy np. pojawił się film a zdecydowanie powinny być wydane wcześniej.
Albo chociażby przykład Sandersona - przed Drogą Królów znany, ale nie jakoś super. Dzięki Drodze Królów dużo lepiej rozpoznawalny, pojawiają się wznowienia i kontynuacja wydawania kolejnych jego książek. Niestety nie zawsze to co dobrze sprzedaje się za granicą, sprzeda się i u nas.
Artefakty to mówiąc szczerze urastają w moich oczach do rangi bliskiej UW i jestem niemal pewny, że ja przerosną, bo mi te klasyczne książki sf cholernie dobrze leżą.
UsuńNo tak bywa. Albo producenci kręcą którąś część cyklu albo serii, a poprzednich nie ma i nie będzie. Brunner akurat filmów za bardzo nie ma, ale te dwie książki przeczytane przeze mnie zostały stosunkowo dawno napisane. Wszyscy w 1968, a Na fali w 1975. Czyli ani mnie, ani Ciebie jeszcze nawet w planach nie było. :P A uwierz, że czyta się je bez poczucia przestarzałości. Owszem, jeśli chcesz na chama konfrontować przewidywania autora z teraźniejszością to kilka rzeczy tylko by się sprawdziło. Ale czy to na znaczenie dla oceny?
W przypadku Sandersona to akurat Mag ma cholernie dobry moment, bo oni tym wydanym Archiwum zachwycili wielu czytelników, wykraczając poza grupę docelową fanów fantasy, i poszli za ciosem wznawiając Ostatnie imperium, które jest świetne, a przecież od ponad dekady było na naszym rynku. Czasem tak trzeba wydać coś nowego, żeby przypomnieć czytelnikom o autorzy, którym się wcześniej wydało, i wielu otwiera klapki z oczu albo po prostu dowiaduje się o nim pierwszy raz. :)
Na pewno po nowym roku muszę systematycznie nadrabiać Artefakty, ponieważ bardzo lubię takie "klasyczne" powieści, nie jakieś nowości. Dlatego też bardzo spodobała mi się Planeta małp - gdyby dziś była pisana nie chciałbym chyba tego czytać. Czy też Rok 1984 - gdy zobaczyłem kiedy to Orwell napisał to takie ooooo nie wierzę...
UsuńMyślę, że Mag nie żałuje decyzji o wznowieniu, ponieważ z tego co widzę wiele osób na nowo odkrywa Sandersona w tym i ja, dopytuje się o jego inne książki. Rynek zbytu na pewno jest, tylko systematycznie wydawać :)
To trochę Ci się uzbiera do tego czasu, bo na ten moment jest 8 artefaktów, całkiem słusznej liczby stron. :)
UsuńOj tam, dam radę :D Choć pewnie wszystkiego co chce przeczytać w życiu mi się nie uda nigdy :)
Usuń"...która okazała się rewelacyjną pozycją przede wszystkim dla fanów fantastyki naukowej, ale też i bardziej wymagającego czytelnika" – ostrożnie z takimi zdaniami, bo ktoś pomyśli, że fanów SF traktujesz jak poszukiwaczy wyłącznie rozrywki :D Oczywiście żartuję, wiem, o co Ci chodzi, ale tak się zatrzymałem przy tym zdaniu, bo wydało mi się dziwne.
OdpowiedzUsuńTobie też trudno było sensownie zebrać do kupy zarys fabuły, pisząc recenzję? Nie lubię mówić ludziom, o czym Brunner pisze, oj, nie lubię...
O dezorientacji początkiem wspominałem już i zgadzam się z Twoimi wnioskami. Zastanawia mnie jednak to, że uznałeś częste mówienie o załamaniu systemu itp. za trochę zbyt rozległe. Cóż, ja nie zaprzeczam, że też wolałbym w "Na fali szoku" trochę więcej bodźców fabularnych, może tez akcji (niewiele więcej!), ale jednak dystopia tego wymaga, by "gadania" o społeczeństwie, polityce, możliwych zmianach w systemie było jak najwięcej i jak najgęściej. I chyba Brunner też nas do tego przyzwyczaił, choć czytaliśmy do tej pory tylko "Wszystkich...". A to, że wydaje się nam, iż tego było za dużo, to najpewniej wina małej objętości "Na fali szoku" i w sumie pewnej powtórki z poprzedniej książki – nie we wszystkich aspektach, ale kilku: konstrukcji, poruszanych problemów, zbliżonej kreacji bohaterów...
A tak w ogóle: dobra recenzja, choć nie odczułem w niej wystarczająco mocnych argumentów na taką ocenę. Może to leży głębiej i po prostu nie wyraziłeś całego zachwytu w tekście ;)
PS i jeszcze jedno... "Na fali szoku" sprawiło, że niedługo pojawi się druga odsłona Korektora Mordercy w Tramwaju. Szlifu zabrakło, a mniej oczywiste potknięcia interpunkcyjne wypisywałem falami :)
Łoo stary! Ale pojechałem i fanom, i sobie... Musiałem mieć mózg wyłączony. Ale całkiem co innego miałem na myśli, niż może wynikać z kontekstu, bo ja na pewno nie miałem na myśli, że większość książek SF jest płytka czy mało wymagająca. Wręcz przeciwnie. Poprawiłem się zaraz jak to przeczytałem po Twojej informacji. Wygląda już chyba lepiej, co?
UsuńZdecydowanie pisz w komentach o takich bebokach u mnie, jeśli się ich dopatrzysz, bo zdarza mi się czasem taka wtopa, a chciałbym je eliminować. ;)
Zdecydowanie. W moim mniemaniu takie to mądre, że ciężko prostymi słowami opisać, żeby podkreślić wartość tej książki. Zresztą ja, zwykły szarak, też niekoniecznie napisałbym lepszą recenzję od tej.
Wiesz co, zbyt rozległe dla tak objętościowo krótkiej książki. Zdecydowanie bardziej wolałbym tę książkę przedłużyć o 150-200 stron na rzecz akcji i opisu świata, a nie zachować obecną liczbę stron z pomniejszeniem tego gadania. Owszem, jest go dużo i jest ono potrzebne, ale mój niedosyt po szybkich przeczytaniu sprawił, że odczuwam to paradoksalnie za minus. Piszę jak pomylony, ale myślę, że wiesz o co mi chodzi. :) W "WnZ" wszystko było idealne, treść, forma, liczba stron i cała reszta. Wszystko wyważone. I pod kątem tej właśnie książki oceniałem "Na fali", co chyba może być błędem.
Bo zachwycony tak, jak przy "WnZ" nie byłem. I tych argumentów przemawiających na korzyść tej książki i ocenę, jaką jej wystawiłem, też nie potrafiłem odpowiednio sformułować. Ale Brunner to autor, który cholernie dużo sobie u mnie zyskał i mocno do siebie przekonał. Na tyle, że bez najmniejszej zachęty z czyjejkolwiek strony sięgnę po następną książkę, która - tak myślę - przypieczętuje fakt, że trafi on do woja z moimi ulubionymi pisarzami. :)
PS: Hahaha, mówisz: Ciacho przy**ał taką wtopę na wstępie, że muszę wziąć to na większą poprawkę i trafić do świadomości jego i innych? :D
Wygląda znacznie lepiej :D Zdarza się każdemu, nie da się wszystkiego skorygować samodzielnie. Możesz czytać dany akapit wielokrotnie, a i tak nie zauważysz, że coś w nim nie gra, dopóki ktoś tego nie dostrzeże. Ale domyśliłem się, że nie chcesz wrzucać fanom SF, w tym sobie ;p
UsuńDo piszącego pomyleńca jeszcze długa droga! Ja myślę, że "WnZ" czytane przed "Na fali szoku" siłą rzeczy jakoś wpływa na odbiór. Nie wiem, czy gdyby kolejność była odwrotna, tak chętnie sięgnąłbym po "Wszystkich na Zanzibarze", może bym zwlekał... I właściwie zgadzam się, że gdyby w tych dodatkowych stu/dwustu stronach historia była przedstawiona zrozumiale, a nie tak, jak w pierwszych rozdziałach, to też wolałbym zwiększyć objętość "Nfs" (Nie mylić z "NFS"! ;)) i dodać więcej akcji, może uzupełnić niektóre wątki, wzbogacić postaci...
Mój wór z ulubionymi pisarzami trochę się przed Brunnerem zaciska, ale to po części kwestia gatunku, tematyki - pisarzom SF trudniej mnie zachwycić. Ale też sięgnę po następną książkę z nadzieją, że uplasuje się pomiędzy dwoma znanymi już tytułami. Bo "Wszystkich na Zanzibarze" chyba nie przeskoczy :) Samego Brunnera natomiast podziwiam, to nie ulega wątpliwości.
PS Haha, błędnie odczytałeś intencję, bardzo błędnie! :D W "Na fali szoku" trochę błędów się zebrało, a to już nie jest prawie 900 stron, jak było ze "Szczygłem", a zaledwie 300... Pewnie to wina pośpiechu przed wydaniem, bo MAG od dłuższego czasu ma korektorkę, której prace już czytywałem, i raczej nie raziło mnie jakoś bardzo niedopracowanie redakcyjne, a tutaj: na pęczki drobnostek językowych do poprawki.
To prawda. Czasami człowiek patrzy, ale nie widzi, mimo iż wzrok wyraźnie rejestruje to co widzi, mózg widocznie nie. :) Jak widzisz takie błędy u mnie to pisz śmiało. Nawet ortograficzne. ;) Kiedyś dałem reckę jednemu redaktorowi do sprawdzenia, który jest jednocześnie autorem i tłumaczem. Po koleżeńsku sprawdził i mi odesłał z błędami albo adnotacjami. I dostałem po dupie. :P To było rok temu, nieco się poprawiłem. Kiedyś będę musiał poprosić go ponownie o analizę i korektę. :)
UsuńTeż tak myślę. Bo jak Cię jakaś książka zachwyci, a tak było z "WnZ", to siłą rzeczy oceniasz autora przy następnej okazji ciut lepiej, bo wiesz, że stać go na lepiej, nawet jeśli kolejna książka nie wyszła tak doskonale. I tu też jest właśnie ten argument, o którym piszesz i o czym ja też wspominałem, że pierwsze 80 stron to było takie wrzucenie na głęboką wodę, gdzie niemal kompletnie zdezorientowany nie czaisz co tu się dzieje. Podobnie miałem z "Ogrodami księżyca" Eriksona, który rozpoczął swój monumentalny cykl od tego tomu i wrzuca Cię w sam środek wielkiej bitwy, gdzie nie wiesz kto z kim walczy, o co walczy, co z tego wynika, kto jest dobry, kto zły itp. I tak minęło mi nie 80, a 800 stron, czyli cały tom. :D Dopiero w drugim mniej więcej dowiedziałem się, o co tu kurde chodzi. Ale czytało się bardzo dobrze. :)
Miałeś na myśli Need For Speed? :D
Zobaczymy, co będzie z kolejną książką. Pewnie nie przeskoczy, ale ja już najpewniej Brunnera będę kupował systematycznie. :) A Artefakty widocznie dobrze się przyjęły, bo Mag ciśnie ostro z wydawaniem. Nie jestem przekonany, czy planowali wydawać tyle Gibsona i Brunnera. Ale to nie ważne. Cieszy mnie bardzo, że powstała ta seria, bo jest okazja poznać więcej klasyki, której u nas nie było od dawna albo wcale. Ma się dzięki temu m.in pojawić omnibus Bradbury'ego i Mathesona, na których cholernie czekam.
PS: Hehe, no dobra, uspokoiłeś mnie. ;) Więcej literówek u Maga ostatnio. I w Artefaktach i w Sandersonie się dopatrzyłem więcej, niż zwykle. Zobaczymy, ile ty wyłapałeś. Czekam na ten art.
Coś tam widzę, ale przeważnie to jakieś kwestie interpunkcyjne, o których nawet nie wspominam, bo wyjdzie, że się czepiam :D Co innego, gdy nie występuję tylko w roli czytelnika, ale też redaktora – wtedy nie ma zmiłuj! (PS "TarnoverN" w jednym miejscu napisałeś ;p). A takie zderzenie się z tym, co ma Ci na temat Twojego pisarstwa do powiedzenia profesjonalista, jest bardzo kształcące. Czasem boli zderzenie z prawdą, ale potem zazwyczaj przychodzi chęć poprawy, a następnie faktyczna poprawa.
UsuńErikson to już niemal mityczna persona takiego pisarstwa, sporo o tym słyszałem :) Wielu odpada w połowie tego chaosu, ale ponoć warto, bo dalsze tomy rekompensują wszystko. Ja nie lubię takiego zdezorientowania, i już. Potrafię je przejść, a nawet zapomnieć, jeśli dalsza część lektury jest tego warta, ale frustracja przy czymś, co ma być przyjemnością, nigdy nie jest fajna ;) Niemniej zgadzam się z tym, co piszesz.
Tak! :D
Ja też kolejne książki przygarnę ;) Pierwszymi czterema tytułami MAG wybadał grunt, czy warto się zajmować taką zapomnianą klasyką. Czytelnicy widocznie pokazali, że warto. Jeśli to zainteresowanie tłumu, te moje recenzje doprowadzą mnie do momentu, gdy będę mógł kupować nowego/starego Bradbury'ego w twardej oprawie z okładką Dark Crayona, to będę przeszczęśliwy. Tylko ile przyjdzie mi czekać? ;)
PS Literówek i nie tylko, pozapominali w wydawnictwie, gdzie się przecinki stawia. Widać pracują na pełnych obrotach, a terminy gonią.
Właśnie, a ja się nieraz głowie o te kwestie interpunkcyjne, bo mnie tak drażni, że nie jestem pewien czy ten przecinek ma być, czy nie. Mnie szczegół bardziej drażni niż ogół. :P Jasne, jakby porównać moją interpunkcję obecną z tą sprzed kilku lat, to jest poprawa, ale dalej mnie drażni. Zwłaszcza że jestem tego świadom, że gdzieś coś jest nie tak. Nawet chyba i w tym akapicie. :P
Usuń"(PS "TarnoverN" w jednym miejscu napisałeś ;p)" - poprawione redaktorze. :P
Żebyś wiedział, że bolało! Ale nie uniosłem się honorem, bo byłem świadom, że błędy popełniał. Nie byłem jednak świadom konkretnie jaka jest tego skala.
Jeżeli nie lubisz takiego miszmaszu to zdecydowanie nie warto się na to rzucać, bo nie ma sensu. W cyklu Eriksona nie jest dużo wszystkiego. Nie jest bardzo dużo wszystkiego. JEST PIERDOLNIE WSZYSTKIEGO. (postaci, akcji, lokacji, wydarzeń, powiązań) :D Monumentalny to jest takie chyba najtrafniejsze i ładniejsze słowo. Ale i tak wolę Pierdolnie, bo brzmi mi lepiej. :P
Lubię NFS. Fajna gierka - nawnerwiałem się przy niej chyba proporcjonalnie do czerpania przyjemności. :P
Bradbury i Matheson planowani są na drugą połowę 2016. Ale czy na pewno? Nie wiem. I nie postawiłbym na to. Jednak na chwilę obecną Artefakty spełniają moje oczekiwania ponad normę, więc te wyczekiwane na wymienionych nie jest nerwowe i niecierpliwe.
PS: Spoko, zobaczymy ile się tego doszukałeś, redaktorze. :D
Noo, może i w tym akapicie troszeczkę ;P Ale ja już to powtarzałem i będę mówił dalej - póki trwa postęp, to warto się starać, a wiesz, jak dzisiaj niewielu nas jest, którym chce się w ogóle zastanowić, czy coś dobrze napisali. A do tego interpunkcja jest chyba najtrudniejsza w naszym języku i mało kto zwraca na nią uwagę, więc uczymy się jej głównie dla siebie ;)
UsuńPierdolnie brzmi najodpowiedniej ;D Lubię wyzwania, więc może kiedyś spróbuję, ale chyba nie trzeba mówić, że to musi być baardzo luźny i wypoczynkowy czas w moim życiu... A wtedy zapewne i tak w pierwszej kolejności sięgnę po Prousta, Joyce'a, Manna albo... Sandersona ;)
W NFS we wczesnej młodości grałem niewiele, ale Underground 2 do tej pory wywołuje u mnie miłe wspomnienia!
Ja Artefaktowo też będę sięgał, choć pewnie trochę rzadziej niż Ty. Ale MAG i tak nieraz zaskoczy zapowiedziami do tego stopnia, że będę bezbronny jak niemowlę ;)
Też mi się tak wydaje, że interpunkcja to jest akurat ta część językowa, która sprawia największy problem i dotyczy większość społeczeństwa, nawet tego świadomego, jak ja. Niestety, człowiek nie ma na wszystko czasu, żeby dotrzeć do każdej ciekawostki i nauczyć się tyle, ile chce, a i jak dotrze i nie szlifuje tego systematycznie to pamięć przy szwankuje i za jakiś czas znowu się zastanawiasz "jak brzmiała ta reguła z przecinkiem "przed" lub "po"?"
UsuńTak, Malazańska Eriksona to jest wyzwanie i zdecydowanie trzeba wiele czasu na to. Nie ma sensu zabierać się za to, jeśli masz go ograniczoną ilość. Joyc'e i Mann to dwa kolejne nazwiska, które mi się od jakiegoś czasu obijają po głowie. Ale to gdzieś tam w przyszłości, mimo wszystko nastąpi.
To ja szpilałem najwięcej w Carbon i Most Wanted. ;) A poza tym Fifka i wszelkie strategiczne np. Warcraft, który w przyszłym roku będzie na ekranie kin!
Pewnie tak, bo jak już zauważyłeś, ja czytam większość. Czekałem na tą serię, obawiałem jej się, zastanawiałem, co się tam pojawi. W praktyce wszystkie wątpienia zostały rozwiane. :)
I co pozostaje mi dodać... sama prawda. Ja mam podobnie z nauką języka angielskiego :) Brak czasu, słomiany zapał, chwilowe przypływy chęci, których owoce - niepielęgnowane - gdzieś ulatują.
UsuńTych nazwisk jest (nie)stety dużo więcej: tyle w tym dobrego, że wspaniałe lektury przed nami. Złe jest to, że najchętniej już chciałoby się mieć tę wiedzę i pamięć wrażeń po przeczytaniu takich posągowych tytułów. Ale wszystko z czasem...
Hm, ja za dzieciaka wprost ubóstwiałem przygodówki point & click, wtedy chyba kiełkowało moje umiłowanie wspaniałych opowieści. Zresztą w avatarze na koncie, z którego teraz piszę, znajduje się growa postać z mojego dzieciństwa - sentyment nie do opisania ;) A ostatnio uległem... i zainstalowałem FIFĘ 11, dla kilku meczyków towarzyskich w tygodniu. Co do "Warcrafta" - widziałem trailer, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Wizualnie poziom "Hobbita", ale czy historia porwie, nie mam zielonego pojęcia.
Ja to po angielsku chciałbym poczytać jakieś książki. Już od 2-3 lat przymierzam się do przeczytania pierwszej książki po angielsku, najpewniej "Wielkiego marszu" Kinga. Ale mi to nie wychodzi.
UsuńAno jest i będzie zawsze. :)
Gry to temat osobny jak filmy i książki. Może nie jestem na bieżąco, bo sprzęt mi już nie pozwala, a zamierzam go zmienić gdzieś tam w przyszłości. Ale nagrałem się kiedyś i to bardzo. I na PC i na konsoli, także wiem co to znaczy szybko upływający czas przy grach. :P
Ja sobie podczytuję fragmenty ulubionych książek w oryginale, ale bardzo powolnie, bez postanowienia, że czytam od początku do końca ;)
UsuńMój sprzęt też już odszedł do lamusa... ale chyba nagrałem się "w młodości" (tfu, dalej jestem młody, a cały czas używam takiej formy :D), bo teraz nie czuję potrzeby. I dobrze mi z tym, czas mi nie znika nie wiadomo kiedy i gdzie. Kiedyś pewnie do tego wrócę, ale z rozwagą, pewnie już na konsoli : ) A szybko upływający czas określam idealnie pasującym synonimem - gry RPG!
No ja właśnie chciałbym od początku do końca, najlepiej coś co znam i co nie jest ciężkie pod względem językowym, więc ten Wielki marsz, który czytałem 5 razy, chyba by się nadał. :)
UsuńDokładnie tak, gry RPG. :) Ale na Tekkenie, Fifce i NFS straciłem chyba więcej czasu...i nerwów. :) Do dzisiaj lubię poszpilać w stare strategie, dla mnie Warcraft 3 jest nieśmiertelny. :)
Ha! SKończyłam wczoraj w nocy i muszę przyznać, że coraz bardziej podoba mi się ten BRunner ;) Teraz na koniec zostawiłam sobie "Wszystkich na Zanzibarze" :)
OdpowiedzUsuńI mnie to cieszy. :) Brunner tutaj jako pierwszy wymyślił termin robaka komputerowego. Wiem, że Mag wyda kolejne książki autora, ale nie prędko.
UsuńBardzo ciekawie to zostało opisane.
OdpowiedzUsuń